W cieniu śmierci - László Gyurkó, Ksiegarnia, Seria z Jamnikiem (asizemem)
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
//-->László GyurkóW cieniu śmierciprzełożyłTadeusz OlszańskiCZYTELNIKWARSZAWA 1987Jovan Kiss nie urodził się zbrodniarzem,a jednak przemienił się w szatana.Jovan Kiss dobrze wie, czym jest cień śmierci. Zna tenmroczny cień doskonale. A przecież Jovan Kiss uwielbiablask słońca. I nie znosi cienia.— Jovan — odzywa się Diabeł. — Do ciebie mówię.Diabeł ma ostro zakończoną brodę, spiczastą. I nos, i palcetak samo drapieżne. Nawet oczy kolą.Jovan Kiss uśmiecha się, szczerzy do Diabła zęby.— Mój ty kumplu — mówi Diabeł. — Druhu serdeczny...To już nie uśmiech, to szczerzenie kłów. Nie bezprzyczyny przyjaciele nazwali kiedyś Jovana KissaWilczurem.Jovan Kiss uderza prawą ręką, błyskawicznie, nagle.Ostrze noża trafia czarta w sam dołek żołądka.Ostry brzęk, jakby ktoś kamieniem rzucił w szybęwystawową. Jovan Kiss budzi się. Nie podnosi się jednak złóżka, nawet nie drgnie. Patrzy w półmrok, nadsłuchuje.Całe ciało mokre od potu.Zapala lampkę do czytania. Zegar pokładowy wskazuje półdo czwartej. Na dworze już świta. Wieje wiatr. Fale cichouderzają w dziób jachtu. Jest czerwcowa noc.Jovan Kiss zapala papierosa. Gasi światło. Cisza,szarówka. W ustach czuje gorzki posmak papierosa.Rozgniata niedopałek i odwraca się do ściany. Nacią ga poszyję puszysty koc.Śpi już bez snów do rana. O siódmej budzi go sygnałnastawionego na tę godzinę zegarka. Przez szparę w zasłonieświeci słońce. Jovan jest jeszcze ciągle oszołomiony. Działająsilne środki nasenne. Jak co ranka zresztą.O godzinie dziesiątej łódź Jovana Kissa dopływa dogranicy Jugosławii z Węgrami. Słońce już w zenicie. Dunajpłynie tu wartkim prądem.Sto metrów od przystani straży granicznej Jovan Kissopuszcza drążek gazu. Prujący wysoko wodę dziób„Jastrzębia” łagodnie opada. Kiss ma na sobie wytartefarmery, trykotową koszulkę w niebieskie pasy, tenisówki.Gdy biały kadłub motorówki osiąga wysokość pomostuprzystani, Kiss całkiem redukuje gaz, a kierownicę skręca wprawo.Prąd rzeki wyhamowuje łódź. Dziób dobija do pontonówpomostu.Dyżurny strażnik graniczny już na niego czeka. Przezlornetkę obserwował zbliżającą się motorówkę. Z dużejodległości rozpoznał, że to „Jastrząb”.— Ahoj, kapitanie! — wita gościa kapral Bulatović.Lornetkę i pistolet maszynowy zostawia na białej ławce.Bulatović chwyta za okucie dziobu, Jovan Kiss podajecumę. Kapral zarzuca ją na pachołek pomostu.— Ahoj! — odpowiada Jovan Kiss. Wraca do stanowiskasterowego i przekręca kluczyk. Milkną oba pracujące najałowym biegu silniki Volvo. Cisza. Tylko Dunaj szemrze.Prąd rzeki załamuje się na pontonowym pomoście.— Dawno już tu pana nie było.— I gdzie indziej nie brak wody — uśmiecha się JovanKiss.Ogorzała od wiatru i słońca twarz, gęste, czarne włosy.Nieprawdopodobnie niebieskie oczy. Jakby z porcelany. Tejasnoniebieskie, porcelanowe oczy czynią tę twarz niezwykłą.Jovan Kiss ma sto dziewięćdziesiąt centymetrów wzrostu,waży osiemdziesiąt siedem kilogramów. W każdymszczególe jest niezwykle proporcjonalny. Nikt by niepowiedział, że skończył pięćdziesiąt jeden lat.— To prawda — odpowiada Bulatović. — I gdzie indziejjest woda. Ale nie taka jak tu.Kapral urodził się w jednej z pobliskich wsi. NadDunajem. Jest wodniakiem, jak ojciec, dziad i pół wsi.Zawraca głowy dziewczynom w okolicznych nadrzecznychgospodach gadaniem, że zostanie przeniesiony domarynarki. Potem złoży egzamin do szkoły oficerskiej.Śnieżnobiały mundur ze złotym szamerunkiem. Bulatovićpierwszym oficerem na kapitańskim mostku, w największymwichrze na posterunku. W tawernach portów Lewantu, wobjęciach cycatych piękności.Bulatović doskonale wie, że pójdzie na emeryturę jakonajzwyklejszy sternik barki. I wcale nie rozpacza. KochaDunaj. Będzie miał dom, żonę, dwoje dzieci. Chłopca idziewczynkę. Chłopca wychowa na marynarza.Kapral jest silny, muskularny. Bluza pręży mu się naramionach. Przy Jovanie Kissu wygląda jednak jakszczeniak.— Na urlop? — pyta Bulatović.— Zgadza się.Jovan Kiss częstuje kaprala marlborami. Ten szuka wkieszeni zapałek. Kiss podaje ogień z zapalniczki. Jest cisza,płomień nawet nie drgnie. Brunatno- bure fale chlupocząpod deskami pontonowego pomostu. Słońce silnie grzeje.— Niech pan to schowa — Kiss podaje kapralowi calepudełko.— Ale skądże — broni się Bulatović.— I ja byłem żołnierzem. Też byłem hardy. Może pan miwierzyć.Bulatović lubi ten ton.— Dziękuję. Zaraz dam znać towarzyszowi kapitanowi.Ale to już zbędne. Kapitan Trokan kuśtyka w dół, zestrażnicy na pomost. Strażnica jest piętrowa. Zbudowana zczerwonej cegły. Kapitan Trokan lekko kuleje, bo w 1943 rokuseria z pistoletu maszynowego w czterech miejscachrozstrzaskała mu lewe podudzie. Wysadzał ze swym oddziałemmost kolejowy. Wdał się w wymianę ognia z osłoną mostu.Profesorowi Bergowi zawdzięcza, że mu nie ucięli nogi.Milovan Berg przed wojną więcej przebywał za granicąniż w swojej ekskluzywnej prywatnej lecznicy w Belgradzie. [ Pobierz całość w formacie PDF ] |