W zasiegu reki - Vaclav Erben, Ksiegarnia, Seria z Jamnikiem (asizemem)
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
1 — Panie mecenasie, trzęsę się cała z przerażenia — powiedziała Elen Fikejzowa. Siedziała w bezdennym skórzanym fotelu, dotykając lekko palcami lewej ręki brody, prawą zaś kręcąc okularami w szylkretowej oprawie. — Naprawdę? — zdziwił się emerytowany adwokat Brzetysław Klabouszek. — Przypuszczałem, łaskawa pani, że przeżywa tu pani raczej piekło. Mam na myśli: tu, w tym domu. — To nie piekło, szanowny panie, co to, to nie. nie chciałabym być aż tak bezbożna, ale przypomina to czyściec. Tak, to nawet bardzo przypomina czyściec. Oczywiście, drogi przyjacielu, nie chciałabym bluźnić! — Elen Fikejzowa przesunęła rękę z brody na piersi. — W to nie wątpię. Czego więc się pani boi? — Przeprowadzki. Albo że ten człowiek nas oszuka, na przykład... Ach, gdyby moja siostra mogła chodzić i załatwiać sprawy. Sam pan wie. co to za głowa, panie mecenasie! Klabouszek uśmiechnął się nagle. Doskonale wiedział, jak rozłożone są zdolności tych starych dam. — Do rzeczy, łaskawa pani: odwiedził was? — Przedwczoraj. — Gdzie to jest? Westchnęła. — Na Rzewnicach. — Cudownie! — Może dla pana... — Letnisko. Odetchnie pani. Domek wolny? — Tak. Babcia im umarła, a dziadka biorą do Pragi. — Ile pomieszczeń? — Kuchnia, dwa pokoiki na dole, pokoik na poddaszu. Ogródek... no, nie większy niż chusteczka od nosa. Róże, dzikie wino... Płot w porządku. Dach również. — Ile? Elen Fikejzowa pochyliła się ku mecenasowi z pełnym zaufaniem. — Cena szacunkowa: trzydzieści pięć tysięcy. Żąda czterdzieści. — Niech pani daje! — Chciałabym bardzo... panie mecenasie — gdyby pan spojrzał... czy księgi są w porządku... rozumie pan... Czy ten człowiek nie jest przypadkiem... — ... oszustem? — Nie wiem... może... Dwie stare kobiety łatwo skrzywdzić. Nie sądzi pan? — Oczywiście. I co dalej? — Byłabym wdzięczna... Rozumie pan... nie chcę iść do poradni adwokackiej... — A po co miałaby pani tam chodzić? Ma pani mnie! — Kozioł obiecał, że weźmie nasz samochód i pojedzie tam z nami... Czy nie zechciałby nam pan towarzyszyć? — Załatwimy to! — powiedział mecenas Klabouszek. który nudził się na emeryturze i z radością witał każdą rozrywkę. — Zamierza pani sprzedać samochód? — Nie! Skąd to panu przyszło do głowy?! Wie pan. ile kosztował? — Wiem. Sto pięćdziesiąt tysięcy. W trzydziestym czwartym roku. — A ile byśmy za niego dostały? — Dwa i pół, trzy. Może pięć. gdyby trafił się amator. — No, widzi pan! — wykrzyknęła pani Fikejzowa. — A ten samochód jest w idealnym stanie... Nawiasem mówiąc... słyszałam, że ludzie s p r z e d a j ą mieszkania. — Spółdzielcze? Tak. Ale nie jest to proste, bo... — Nie, nie mam na myśli spółdzielczych... — Ma pani na myśli to mieszkanie w kamienicy? Zastanawiała się chwilę w milczeniu, po czym przytaknęła. Mecenas Klabouszek potarł nos zasłaniając dłonią uśmiech. — Z punktu widzenia obowiązujących dziś przepisów prawnych... Robi się to. łaskawa pani. W zasadzie nielegalnie, z ręki do ręki... Zresztą, pieniądze otrzymałaby pani. prawda... Oczywiście, istnieje lista w urzędzie kwaterunkowym... I współlokatorzy pani... Bardzo skomplikowane. Bo któż da odstępne za mieszkanie, za trzypokojowe mieszkanie, w którym jeden pokój zajmuje jako współlokator trzyosobowa rodzina. — Tylko raz dałam się nabrać na uczciwą twarz — powiedziała twardo pani Fikejzowa. — Tylko raz. Wie pan, ten Tesarzyk jako chłopak wyglądał przyzwoicie... — Zamknęła oczy i westchnęła. — To była kara. Za jakiś mój grzech, rozumie pan... — Może. — Pozwoliłam sobie, panie mecenasie, dać temu człowiekowi z Rzewnie pański adres. Gdyby czegoś potrzebował... albo gdyby się coś zmieniło w ciągu tych trzech tygodni, kiedy będziemy w uzdrowisku. Może pan występować w naszym imieniu i ewentualnie przekazać nam wiadomość. — Bardzo chętnie. — Oczywiście, że... — Po starej znajomości, łaskawa pani. Rozumie pani, rachunek za czynności adwokackie... Nie mam już dwudziestu lat. Oto wypełniony przekaz pocztowy. Polecam się, łaskawa pani. Obejmując z lekka łokieć Elen Fikejzowej mecenas Klabouszek wyszedł na klatkę schodową, aby przywołać windę. 2 Celnik Wacław Miller stał z nosem przyciśniętym do drzwi i z okiem przy judaszu. — Idzie — odezwał się do żony. — Już idzie. — Oparł rękę na klamce. — Ze sprytnym adwokatem trzeba [ Pobierz całość w formacie PDF ] |