W ciemnościach strachu, KSIĄŻKI(,,audio,mobi,rtf,djvu), CHATAM MAXIME
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Maxime Chattam W ciemnościach strachu Jeśli mogę dać wam drobną radę, zaczekajcie, aż zapadnie zmierzch, a następnie zapalcie lampkę nocną i przewróćcie pierwszą stronę. Maxime Chattam Edgecombe, styczeń 2002 roku ... diabeł Pismo Święte zna w potrzebie. William Szekspir, Kupiec wenecki PROLOG 12 KWIETNIA 1997 ROKU, PRZESTRZEŃ POWIETRZNA NAD KOLORADO Harvey Morris otworzył przed sobą stolik i położył na nim kwarcowy zegarek. W kabinie rozległ się cichutki szmer, który ledwie zagłuszało delikatne popłakiwanie dziecka kilka rzędów dalej. Wszyscy pasażerowie byli zajęci oglądaniem filmu albo spali, odchyliwszy do tyłu głowy. Harvey wyglądał przez okno samolotu, bębniąc nerwowo palcami o poręcz fotela. Nie mógł się już doczekać. Każda minuta rozciągała się niemal do godziny, przedłużając dodatkowo jego męki. Zaczynały go boleć plecy, ścierpły mu nogi, ale jak na złość siedzący obok niego pasażer spał, blokując wyjście. Morris spojrzał na zegarek, jakby mogło to coś zmienić. Była 16.42. Czas stanął w miejscu. Nie mogąc zapalić, włożył do ust gumę do żucia - już piątą od wylotu. Nie było mowy żeby użył jednego z tych plastrów dla palaczy które rozdawały przed startem stewardesy „Kto wie, czy te wynalazki nie powodują raka?" - powtarzał sobie nieufnie. Westchnąwszy, powrócił do przerwanej obserwacji nieba. Nie było widać nic poza długim, wełnistym pióropuszem daleko w dole, zwieńczonym niekończącym się błękitnym kaskiem. Kiedy leciał na wysokości około dziewięciu tysięcy metrów, z prędkością trzystu dwudziestu pięciu węzłów, trans-ponder boeinga 747 linii Continental zniknął z ekrany radaru, przy ciśnieniu powietrza wynoszącym trzysta milibarów,a więc takim, jakie panuje na Mount Evereście. Samolot szybował majestatycznie ponad morzem mlecznych chmur, prześlizgując się pospiesznie między błękitem nieba a nieruchomymi barankami. Na jego ścianach lśniło słońce, którego promienie odbijały się to tu, to tam, jak płynne diamenty. Po czym nagle w jednym z ciemnych okien pojawiła się iskra. Nic naprawdę wyjątkowego, po prostu niespodziewany błysk. Reszta nie trwała nawet sekundy. Ułamek czasu później kadłub zapadł się do środka, zupełnie jak kartonik soku, który opróżnia się przez słomkę, wysysając zeń całe powietrze. Tona sprężonego powietrza rozpłynęła się właśnie w atmosferze. Jednocześnie zaczął się rozprzestrzeniać ogień. Ze środka kabiny uniosła się kula ognia, która w jednej chwili pochłonęła cały samolot. Okna się roztrzaskały, kadłub się rozdarł, a powierzchnia skrzydeł rozpłynęła się w powietrzu, w miarę jak eksplozja pochłaniała zbiorniki paliwa. Olbrzymie usterzenie w barwach linii lotniczych zamieniło się w tysiące płonących wiórków. W niebo uleciało w okamgnieniu szesnaście ton czterech silników rolls-royce RB211, rozrzuconych w odległości wielu kilometrów od siebie. Cztery i pół miliona części składających się na samolot rejsu numer CD-4133 zostało zamienionych w pył niemal bezszelestnie. Dziewięć tysięcy sto pięćdziesiąt metrów niżej leżał na łące piętnastoletni chłopak. Panującą wokół ciszę zakłócał jedynie szczebiot przelatujących ptaków i rytmiczne cykanie świerszcza. Trzymając w ustach źdźbło trawy młodzieniec ten rozmyślał o Jessice, dziewczynie, która siedziała tuż obok niego na lekcji matematyki. Jego oczy były wpatrzone w biel chmur, gdy nagle wydało mu się, że widzi wśród nich świecący punkt Trwało to krótko, ale wystąpiło z taką intensywnością, że chłopakowi przyszło na myśl, czy przy- padkiem nie jest to coś w rodzaju kosmicznej latami dla zagubionego statku. Ponieważ jednak zjawisko nie powtórzyło się więcej, natychmiast o nim zapomniał i pogrążył się z powrotem w młodzieńczych marzeniach. Później, kiedy w wieczornych wiadomościach usłyszał o katastrofie lotniczej, w ogóle nie skojarzył obu tych faktów. Trzystu dwudziestu pasażerów i członków załogi zginęło anonimowo, bez świadków. Gdy śnieg w Górach Skalistych przybrał barwę purpury - tak, jakby czekano aż do zachodu słońca, żeby mówić o śmierci - zorganizowano konferencję prasową. Uczestniczyli w mej członkowie Narodowego Zarządu Bezpieczeń- stwa Transportu i Federalnego Zarządu Lotnictwa, a także kilku przedstawicieli linii lotniczych, Cicho przyznali że nie pojmują, co się stało; z ich ust padały takie określenia, jak „godny pożałowania wypadek" czy „awaria techniczna", które miały stanowić wstęp poprzedzający składanie kondo-lencji rodzinom ofiar. Nawet po latach nie wykryto przyczyn „incydentu". Hipoteza o zwarciu w instalacji elektrycznej długi czas zajmowała uprzywilejowane miejsce, chociaż nigdy nie została potwierdzona. Prawda nie wyszła na jaw. Jedni szeptali, że był to zamach terrorystyczny sił skrajnej lewicy, inni przebąkiwali, że tak chciał Chaos, jeszcze inni, że Zło... Plotki. Potworności skutków tej tragedii miały jednak przekroczyć wszystko to, co się dotychczas wydarzyła Eksplozja ta miała zapoczątkować jeszcze bardziej krwawą rzeź, oto bowiem ze swojej kryjówki wyłonił się potwór, który miał po- woli dojrzeć. Zniszczenie samolotu nie było niczym innym, jak tylko kluczem. Krokiem ku niewypowiedzianemu, ku innemu istnieniu. Zabójca bez trupa. Zabójca bez istnienia. Cień. Na szczycie społeczeństwa, poza ludźmi. Niewidzialny. [ Pobierz całość w formacie PDF ] |