W. Cejrowski - Gringo wśród dzikich plemion, Ksiazki ebooki []
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
WOJCIECH CEJROWSKI GRINGO W Ś RÓD DZIKICH PLEMION AMAZONIA MARYMONT PELPLIN POZNA Ń 2OO6 t ę ksi ąŜ k ę dedykuj ę jej Tłumaczowi - bez Tłumacza nie byłaby tym, czym jest NOTA OD WYDAWCY Szanowni Pa ń stwo, Niniejsza ksi ąŜ ka zawiera dwa rodzaje przypisów: od Autora i od tłumacza. Kiedy Autor komentuje własne słowa, nie opatrujemy tego Ŝ adn ą dodatkow ą informacj ą . Kiedy jednak robi to tłumacz, zaznaczamy w nawiasie: [przyp. tłumacza]. Wyj ą tek stanowi ą te miejsca, gdzie przypis Autora wyst ę puje w bezpo ś rednim s ą siedztwie przypisu tłumacza - wówczas oba s ą odpowiednio oznaczone. Na wyra ź n ą pro ś b ę Autora, tłumacz otrzymał tu du Ŝ o wi ę ksz ą , ni Ŝ to jest ogólnie przyj ę te, swobod ę działania. I w y p o w i e d z i. W konsekwencji nie wszystkie jego przypisy ograniczaj ą si ę do spraw dotycz ą cych przekładu. Mówi ą c krótko, czasami tłumacz si ę wym ą drza. W tej sytuacji Wydawcy pozostaje tylko przytoczy ć aforyzm Stanisława Jerzego Lec ą : Kto si ę wym ą drza, ten si ę wygłupia. / - / Wydawca POCZ Ą TEK B ę dzie to opowie ść o tropikalnej puszczy. A tak Ŝ e o ostatnich wolnych Indianach. I o pewnym białym człowieku, który zamieszkał po ś ród nich. Cho ć od pewnego czasu w ogóle nie nosi butów, zamiast majtek wkłada przepask ę biodrow ą , a jedzenie zdobywa za pomoc ą dmuchawki, jest on w gruncie rzeczy taki sam jak Wy. Te Ŝ kiedy ś czytał ksi ąŜ ki podró Ŝ nicze i marzył o dalekich l ą dach. Pewnego dnia wstał z fotela, zarzucił sobie na plecy lodówk ę i poszedł na pobliski bazar. Wkrótce potem wrócił, wytarł kurz w pustym miejscu po lodówce i zacz ą ł pakowa ć plecak. Gł ę boko w kieszeni miał mały zwitek pieni ę dzy i ś wie Ŝą rezerwacj ę na samolot. Tak si ę to wszystko zacz ę ło. Ale od tamtych wydarze ń min ą ł ju Ŝ szmat czasu, natomiast całkiem niedawno, nad jednym z mało znanych dopływów Amazonki... ...brazylijski oddział wojskowy natkn ą ł si ę na ukryte w d Ŝ ungli tajemnicze obozowisko, Dookoła, w promieniu wielu dni Ŝ eglugi łodzi ą , nie powinno by ć Ŝ ywej duszy. Obszar wielko ś ci Belgii pozostawał niedost ę pny dla ludzi - oficjalnie jako ś cisły rezerwat i strefa przygraniczna, a w praktyce jako ziemia tak niego ś cinna, Ŝ e wci ąŜ niezdobyta. Sk ą d wi ę c nagle po ś rodku tej głuszy ś lady ogniska oraz całkiem nowa maczeta wbita w pie ń ? Kto tu był, skoro wojsko bardzo dokładnie pilnowało, Ŝ eby tu nikogo nie było? Kto i dlaczego porzucił w lesie trzy hamaki, zawieszone pod daszkiem z palmowych li ś ci? Dwa z nich uplecione india ń skim sposobem - z łyka - nie wzbudziły szczególnego zainteresowania. Ale trzeci wywołał sensacj ę . Wykonano go z cienkiej nylonowej płachty, któr ą po zwini ę ciu i zgnieceniu dawało si ę upchn ąć w kieszeni spodni. Dowódca patrolu testował to kilkakrotnie: z zachwytem i niedowierzaniem zwijał hamak, chował do kieszeni, potem wyci ą gał, rozwijał, znowu zwijał, chował... W ko ń cu znudził si ę , zwin ą ł po raz ostatni, wcisn ą ł w kiesze ń i.. - Koniec cyrku!! Nie gapi ć si ę ! - warkn ą ł na Ŝ ołnierzy wpatrzonych zazdro ś nie w jego wypchan ą kiesze ń . Zrobił to bardziej dla zasady, bo powód do zazdro ś ci mieli wyj ą tkowo uzasadniony: takich hamaków nie mo Ŝ na kupi ć w Ŝ adnym sklepie - znajduj ą si ę wył ą cznie na wyposa Ŝ eniu oddziałów specjalnych, s ą wydawane za imiennym pokwitowaniem, a po akcji trzeba je zda ć do wojskowego magazynu. No i tu tkwił problem: Co oznaczało pojawienie si ę takiego hamaka na tym odludziu? Dlaczego dyndał pozostawiony w lesie? Kim był jego wła ś ciciel? I gdzie jest teraz??? Po konsultacji przez radio, dowódca patrolu otrzymał z bazy Tabatinga wiadomo ść , Ŝ e dwa miesi ą ce wcze ś niej po okolicy kr ę cił si ę pewien biały człowiek. Rozpytywał o mo Ŝ liwo ść wynaj ę cia łodzi, dwóch wprawnych my ś liwych i przewodnika. W przeciwie ń stwie do innych gringos odwiedzaj ą cych te strony, nie interesowały go ani obserwacje egzotycznego ptactwa, ani poszukiwania rzadkich gatunków orchidei. Nie łapał te Ŝ motyli do kolekcji. Chciał odnale źć pewne india ń skie plemi ę , o którym wiadomo trzy rzeczy: jest dzikie, kr ąŜ y po d Ŝ ungli stale zmieniaj ą c miejsce pobytu i zdecydowanie nie chce, by je kto ś odnalazł [przypis : Gringo (Im. gringos) znaczy tyle co Biały. Potoczne okre ś lenie ka Ŝ dego cudzoziemca, dla którego hiszpa ń ski nie jest j ę zykiem ojczystym. Popularne w całej Ameryce Łaci ń skiej - nawet w krajach, gdzie nie mówi si ę po hiszpa ń sku (Brazylia, Belize, Gujany). Wyj ą tek stanowi Meksyk, sk ą d to słowo pochodzi - tam gringo jest okre ś leniem pogardliwym i stosuje si ę wył ą cznie do osób przybyłych z USA. [przyp. tłumacza]]. Niech ęć ta przybiera niekiedy znamiona ostentacji. Wówczas na w ś cibskich intruzów sypi ą si ę charakterystyczne czarne strzałki wystrugane z twardego drewna. Ko ń cówki tych strzałek maj ą kolor czerwony, co oznacza, Ŝ e umoczono je w g ę stej, dobrze skoncentrowanej mazi, któr ą zwykło si ę okre ś la ć słowem kurara [ przypis: Wielokrotnie zastanawiałem si ę . dlaczego do nazwania trucizny wybrano wła ś nie to słowo - pochodz ą ce od łaci ń skiego curare, czyli leczy ć ! - i wyszło mi, ze to dlatego, ze kurara w sposób natychmiastowy uwalnia człowieka od wszystkich mo Ŝ liwych chorób ciała i umysłu, zarówno trapi ą cych go w chwili obecnej, jak i tych, na które mógłby zapa ść w przyszło ś ci. (Gdyby jej do Ŝ ył.)] My ś liwi oraz przewodnik (których biały człowiek w ko ń cu znalazł i naj ą ł) wrócili do Tabatingi ju Ŝ do ść dawno. O nim samym jednak nikt nic nie wiedział. Prawdopodobnie tak Ŝ e wrócił i zaraz potem odjechał do swego kraju. Prawdopodobnie... - Wła ś ciwie chyba na pewno... szszsz... Wyjechał, szszsz... Nie szuka ć ! Over... szszsz... Po odebraniu powy Ŝ szych informacji i wył ą czeniu radia, dowódca postanowił wyda ć komend ę „Do łodzi!”. Niestety nie zd ąŜ ył . W chwili, gdy otwierał usta, wleciała mu przez nie mała czarna strzałka i utkwiła w gardle u nasady j ę zyka. Charkn ą ł krótko, padł na ziemi ę , wierzgn ą ł raz czy dwa i momentalnie znieruchomiał. Zza otaczaj ą cych obozowisko chaszczy wyleciało jeszcze kilka takich strzałek. Wszystkie były celne. I wszystkie równie zatrute, jak ta pierwsza. W ciszy, która nagle zapadła, nie dało si ę nic usłysze ć . Jedynie bardzo wprawne oko my ś liwego mogłoby si ę domy ś li ć kilkunastu . nagich ludzkich sylwetek, prawie niewidocznych po ś ród zaro ś li. Jedna z tych sylwetek wyszła z g ę stwiny, schyliła si ę nad ciałem dowódcy, wyci ą gn ę ła mu z kieszeni hamak i bezszelestnie pobiegła w ś lad za pozostałymi członkami swego plemienia, którzy szybkim krokiem oddalali si ę ju Ŝ z tego miejsca. Potem, stosownie do okoliczno ś ci, nad pobojowiskiem zapadła grobowa cisza. * * * Kilka godzin pó ź niej, cisz ę t ę przerwało co ś jakby st ę kni ę cie. Po dłu Ŝ szej chwili jeden z trupów mrugn ą ł powiek ą . W tym samym czasie kilka metrów dalej r ę ka martwego dowódcy uniosła si ę ponad butwiej ą c ą ś ciółk ę ... ...i opadła. Uniosła si ę znowu... ...i znowu opadła. Gdyby kto ś Ŝ ywy obserwował t ę scen ę , to prawdopodobnie albo by zmartwiał ze strachu, albo z wrzaskiem uciekł w ciemny las - po ś ród zapadaj ą cego zmroku umarli budzili si ę do nocnego Ŝ ycia .. W pewnej chwili, z wyra ź nym wysiłkiem, trup dowódcy si ę gn ą ł sobie do gardła i wyrwał zatrut ą strzałk ę . Zaraz potem zwymiotował. Wkrótce wszystkie trupy poszły w jego ś lady. Te Ŝ zwymiotowały. To był znak, Ŝ e trucizna powoli przestaje działa ć . Ust ą pił parali Ŝ , st ęŜ ałe mi ęś nie zacz ę ły si ę porusza ć , z oczu odeszła mgła. Pora Ŝ enie india ń sk ą trutk ą na małpy bardzo przypomina ś mier ć . Podobnej mikstury u Ŝ ywaj ą czarownicy voodoo do produkcji zombi. Nawet wprawni lekarze daj ą si ę zwie ść i cz ę sto wypisuj ą akty zgonu. A potem pod r ę kami sprytnych szamanów - szarlatanów „trupy” o Ŝ ywaj ą i na oczach przera Ŝ onej gawiedzi wstaj ą z grobów. (Albo kto ś , kto si ę naraził czarownikowi, budzi si ę wewn ą trz trumny zakopanej dwa metry pod ziemi ą .) ś ołnierze mieli bardzo du Ŝ o szcz ęś cia, Ŝ e tego dnia trafili na grup ę my ś liwych, a nie na wojowników. Wojownicy nosz ą ze sob ą strzałki ś mierciono ś ne, ci za ś mieli tylko strzałki parali Ŝ uj ą ce - przygotowane na małpy, a nie na ludzi. Kiedy Indianie poluj ą , wcale nie zale Ŝ y im na zatruciu zwierz ę cia (którego mi ę so b ę d ą przecie Ŝ potem je ść ) - chodzi tylko o to, Ŝ eby zwierz ę spadło z drzewa lub przestało ucieka ć . Nie znaczy to wcale, Ŝ e Ŝ ołnierzom było przyjemnie. Prze Ŝ yli co ś w rodzaju ś mierci klinicznej. Widzieli wszystko i słyszeli, odczuwali ka Ŝ de dotkni ę cie, ka Ŝ de uk ą szenie [ Pobierz całość w formacie PDF ] |