Władysław Reymont - Ziemia obiecana, ►Dla moli książkowych, Reymont, Wladyslaw
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Aby rozpocząć lekturę, kliknij na taki przycisk , który da ci pełny dostęp do spisu treści książki. Jeśli chcesz połączyć się z Portem Wydawniczym LITERATURA.NET.PL kliknij na logo poniżej. W£ADYS£AW STANIS£AW REYMONT ZIEMIA OBIECANA Tower Press 2000 Copyright by Tower Press, Gdañsk 2000 I £ódŸ siê budzi³a. Pierwszy wrzaskliwy œwist fabryczny rozdar³ ciszê wczesnego poranku, a za nim we wszystkich stronach miasta zaczê³y siê zrywaæ coraz zgie³kliwiej inne i dar³y siê chrapliwy- mi, niesfornymi g³osami niby chór potwornych kogutów, piej¹cych metalowymi gardzielami has³o do pracy. Olbrzymie fabryki, których d³ugie, czarne cielska i wysmuk³e szyje-kominy majaczy³y w nocy, w mgle i w deszczu – budzi³y siê z wolna, bucha³y p³omieniami ognisk, oddycha³y k³êbami dymów, zaczyna³y ¿yæ i poruszaæ siê w ciemnoœciach, jakie jeszcze zalega³y ziemiê. Deszcz drobny, marcowy deszcz pomieszany ze œniegiem, pada³ wci¹¿ i rozw³óczy³ nad £odzi¹ ciê¿ki, lepki tuman; bêbni³ w blaszane dachy i sp³ywa³ z nich prosto na trotuary, na ulice czarne i pe³ne grzêskiego b³ota, na nagie drzewa, przytulone do d³ugich murów, dr¿¹ce z zimna, targane wiatrem, co zrywa³ siê gdzieœ z pól przemiêk³ych i przewala³ siê ciê¿ko b³ot- nistymi ulicami miasta, wstrz¹sa³ parkanami, próbowa³ dachów i opada³ w b³oto, i szumia³ miêdzy ga³êziami drzew, i bi³ nimi w szyby niskiego, parterowego domu, w którym nagle zab³ys³o œwiat³o. Borowiecki siê obudzi³, zapali³ œwiecê i równoczeœnie budzik zacz¹³ dzwoniæ gwa³townie, wskazuj¹c pi¹t¹. – Mateusz, herbata! – krzykn¹³ do wchodz¹cego lokaja. – Wszystko gotowe. – Panowie œpi¹ jeszcze? – Zaraz bêdê budzi³, jeœli pan dyrektor ka¿e, bo pan Moryc mówi³ wieczorem, ¿e chce dzi- siaj spaæ d³u¿ej. – IdŸ, obudŸ. – Klucze ju¿ brali? – Sam Szwarc wstêpowa³. – Telefonowa³ kto w nocy? – Kunke by³ na dy¿urze, ale odchodz¹c nic mi nie mówi³. – Co s³ychaæ na mieœcie? – pyta³ prêdko, prêdzej jeszcze siê ubieraj¹c. – A nic, ino zaœ na Gajerowskim Rynku za¿gali robotnika. – Dosyæ, ruszaj. – Ale spali³a siê te¿ fabryka Goldberga, na Cegielnianej. Nasza stra¿ jeŸdzi³a, ale wszyst- ko dobrze posz³o, osta³y tylko mury. Z suszarni poszed³ ogieñ. – Có¿ wiêcej? – A nic, wszystko posz³o fein 1 , na glanc – zaœmia³ siê rechocz¹co. 3 – Nalewaj herbatê, ja sam obudzê pana Moryca. Ubra³ siê i poszed³ do s¹siednich pokojów, przechodz¹c przez sto³owy, w którym wisz¹ca u sufitu lampa rozrzuca³a ostre, bia³e œwiat³o na stó³ okr¹g³y, nakryty obrusem i zastawiony fili¿ankami, i na samowar b³yszcz¹cy. – Maks, pi¹ta godzina, wstawaj! – zawo³a³ otwieraj¹c drzwi do ciemnego pokoju, z które- go buchnê³o duszne, przesycone zapachem fio³ków powietrze. Maks siê nie odezwa³, tylko ³ó¿ko zaczê³o trzeszczeæ i skrzypieæ. – Moryc! – zawo³a³ do drugiego pokoju. – Nie œpiê. Nie spa³em ca³¹ noc. – Dlaczego? – Myœla³em o tym naszym interesie, trochê sobie oblicza³em i tak zesz³o. – Wiesz, Goldberg siê spali³ dzisiaj w nocy, i to zupe³nie, „na glanc”, jak Mateusz mówi... – Dla mnie to nie nowina – odpowiedzia³ ziewaj¹c. – Sk¹d wiedzia³eœ? – Ja miesi¹c temu wiedzia³em, ¿e on siê potrzebuje spaliæ. Dziwi³em siê nawet, ¿e tak d³u- go zwleka, przecie¿ procentów mu nie dadz¹ od asekuracji. – Mia³ du¿o towaru? – Mia³ du¿o zaasekurowane... – Bilans sobie wyrówna³. Rozeœmiali siê obaj szczerze. Borowiecki wróci³ do sto³owego i pi³ herbatê, a Moryc, jak zwykle, szuka³ po ca³ym po- koju ró¿nych czêœci garderoby i wymyœla³ Mateuszowi. – Ja tobie zbijê ³adny kawa³ek pyska, ja ci z niego czerwony barchan zrobiê, jak mi nie bêdziesz sk³ada³ wszystkiego porz¹dnie. – Morgen! 2 – krzykn¹³ przebudzony wreszcie Maks. – Nie wstajesz? Ju¿ po pi¹tej. OdpowiedŸ zag³uszy³y œwistawki, które siê rozleg³y jakby tu¿ nad domem i rycza³y przez kilkanaœcie sekund z tak¹ si³¹, a¿ szyby brzêcza³y w oknach. Moryc w bieliŸnie tylko, z paltem na ramionach, usiad³ przed piecem, w którym weso³o trzaska³y szczapy smolne. – Nie wychodzisz? – Nie. Mia³em jechaæ do Tomaszowa, bo Weis pisa³ do mnie, aby mu sprowadziæ nowe grêple 3 , ale teraz nie pojadê. Zimno mi i nie chce mi siê. – Maks, tak¿e zostajesz w domu? – Gdzie siê bêdê spieszy³? Do tej parszywej budy? A zreszt¹ wczoraj siê z fatrem po¿ar- ³em. – Maks, ty Ÿle skoñczysz przez to ¿arcie siê ci¹g³e i ze wszystkimi! – mrukn¹³ niechêtnie i surowo Moryc rozgrzebuj¹c pogrzebaczem ogieñ. – Co ciê to obchodzi! – krzykn¹³ g³os z drugiego pokoju. £ó¿ko zatrzeszcza³o gwa³townie i w drzwiach ukaza³a siê wielka figura Maksa, w bieliŸ- nie tylko i pantoflach. – A w³aœnie, ¿e mnie to bardzo obchodzi. – Daj mi spokój, nie irytuj mnie. Karol mnie obudzi³ diabli wiedz¹ po co, a ten znowu pyskowaæ zaczyna. 4 [ Pobierz całość w formacie PDF ] |