W świecie mody

W świecie mody,
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
W świecie mody
ROZDZIAŁ PIERWSZY
Edward ostrożnie wpasował bentleya na środkowy pas, gdy
tymczasem tłum samochodów wlókł się przez kolejne skrzyżowania,
próbując opuścić centrum Sydney. Sygnalizacja świetlna rywalizowała
z neonami, a słońce chyliło się ku zachodowi, zabarwiając niebo ognistą
czerwienią.
To był ciężki dzień - dwa spotkania na szczycie, telekonferencja
i liczne roszczenia względem jego czasu. Powinien się wybrać na masaż,
żeby się pozbyć napięcia, ale nie miał czasu. Za niecałą godzinę miał się
pojawić na prestiżowej imprezie dobroczynnej.
Sam.
Znał kilka kobiet, które rzuciłyby wszystko, żeby tylko spędzić z
nim wieczór, gotowe zabawiać go błyskotliwą rozmową podszytą
kokieterią i zaproszeniem do łóżka. Ale nie, przecież nie osiągnął swojej
pozycji, oddając się niekończącym się przyjemnościom. Godna
pozazdroszczenia zaleta, którą prawdopodobnie odziedziczył po ojcu,
choć ten nie miał ich zbyt wiele. Cierpki uśmiech wykrzywił usta
mezczyzny.
Carlise Masen, bogaty jak krezus, zasłynął jako bezwzględny
drań, któremu obce było miłosierdzie. Miał cztery żony, a pierwsza z
nich dała mu syna.
Edward Anthony Masen był jego jedynym dzieckiem.
 Kolejne żony pragnęły bogactwa Carlisa, a także wszystkich
związanych z tym rozkoszy i prestiżu. I mogły z nich korzystać, ale tylko
dopóty, dopóki się nie opatrzyły i nie zostały porzucone dla innej
ślicznotki. A Carlise za każdym razem pilnował, żeby nie dostały więcej,
niż zostało zapisane w niepodważalnych umowach przedślubnych.
Edward minął kolejne światła i skierował się na południe ku
podmiejskiej dzielnicy Vaucluse. Ciche, lecz natarczywe brzęczenie
telefonu przypomniało mu o jego przekleństwie. Sukces wiązał się z
obowiązkami. Czasami myślał, że ze zbyt wieloma. Dzięki najnowszym
osiągnięciom techniki był dostępny
dwadzieścia cztery godziny na dobę przez siedem dni w tygodniu. A
przecież poza pracą czekały na niego inne wyzwania, którym musiał
sprostać. Małżeństwo. Rodzina. Potrzebował kobiety szczerej, która nie
próbowałaby żadnych sztuczek, zajęła miejsce w jego łóżku, stworzyła
prawdziwy dom, była czarującą gospodynią i dała mu dzieci. Kobiety,
która nie liczyłaby na miłość, lecz potraktowała małżeństwo jak czysty
interes. Bo czym w ogóle była miłość?
Edward kochał matkę, tak jak tylko dziecko potrafi kochać. Ale
okrutny los mu ją odebrał. A kolejne macochy troszczyły się tylko o
pieniądze Carlisa, prezenty i styl życia, który im zapewniał.
Niedogodność, jaką było dziecko, została więc szybko rozwiązana dzięki
drogiej szkole z internatem i licznym obozom za granicą organizowanym
w czasie wakacji.
Bardzo szybko się nauczył, że musi osiągać sukcesy, aby
zwrócić na siebie uwagę ojca. W końcu opanował tę sztukę do
perfekcji. A kiedy Carlise wyznaczył mu bardzo niską pozycję w
imperium Masenow, pracował nad wyraz ciężko, żeby dowieść, ile jest
wart. Zbyt ciężko, by znajdować czas na głupstwa.
 Wysiłek się opłacił. Carlise był z niego dumny i powierzył mu
część firmy, dzięki czemu zyskał status multimilionera i
przychylność kobiet. Niektóre okazały się sprytniejsze od innych,
zwłaszcza jedna, która nieomal go przekonała, żeby wsunął obrączkę
na jej palec.
Na szczęście przeprowadzone zapobiegawczo śledztwo ujawniło
pewne fakty z jej przeszłości, które inaczej nigdy nie ujrzałyby
światła dziennego. Później sprawdzanie kobiet weszło mu w krew, bo
chociaż graniczyło z wyrachowaniem, eliminowało element zaskoczenia.
Uśmiechnął się niewyraźnie, kierując bentleya wzdłuż ulicy pełnej
ekskluzywnych posiadłości.
Mieszkał w rezydencji wzniesionej na wzgórzu, z którego
rozciągał się wspaniały widok na przystań. Kupił ją pięć lat temu,
przebudował i wyremontował.
Stał się dumnym potomkiem swojego ojca. Był twardy i
bezwzględny. Otaczały go kobiety, choć do żadnej nie żywił nawet
cienia uczucia. Tak też przedstawiały go brukowce.
Pół godziny później, po szybkim prysznicu, ogolony i ubrany w
smoking wskoczył do bentleya i ruszył do miasta, prosto do hotelu, w
którym miała się odbyć dzisiejsza impreza dobroczynna.
Zostawił kluczyki kłaniającemu się w pas parkingowemu i ruszył do
windy, która zawiozła go na półpiętro, gdzie tłoczyli się goście popijający
szampana. Przytłumione dźwięki muzyki wydobywały się z głośników,
tworząc doskonałe tło dla pogawędek.
Masen niespiesznie omiótł wzrokiem zgromadzone
towarzystwo. Jego uwagę przykuła pewna młoda kobieta. Cudowne
rysy twarzy, ładne usta... Podobał mu się sposób, w jaki trzymała
 głowę, ekspresyjne ruchy rąk. Ciemne włosy z czekoladowym
odcieniem spięła na czubku głowy. Przez chwilę miał ochotę pozbawić
ją wsuwek przytrzymujących połyskujące pukle.
Wysmakowana elegancja oblekała ją po koniuszki delikatnych
stóp. Niemniej jej uśmiech skrywał zdenerwowanie. Edward był
ciekaw dlaczego.
W końcu przywykła do podobnych scen towarzyskiego życia.
Isabell, córka wielkiej damy towarzystwa Renee i świętej pamięci
Charliego Swana.
Atrakcyjna, szczupła i drobna, mogła mieć dwadzieścia kilka
lat. Zachowywała dystans w towarzystwie mężczyzn, przez co
zyskała sobie przydomek Królowej Śniegu. Podobno stała się taka po
zerwaniu zaręczyn z Aleciem Volturi w przeddzień ich ślubu.
Od dwóch lat pojawiała się wśród towarzyskiej śmietanki u
boku owdowiałej matki. Podobno wielu mężczyzn próbowało się z nią
umówić na randkę, ale wszyscy odprawiani byli z kwitkiem.
Stosowne pochodzenie, wspaniałe maniery i doskonała orientacja
w towarzystwie czyniła z niej nadzwyczaj pożądaną kandydatkę na
żonę.
Wystarczyło tylko zarzucić przynętę, zacząć się starać o jej względy i
złożyć stosowną propozycję.
Zmrużył oczy, gdy Renee Swan zostawiła córkę i ruszyła w jego
stronę.
- Edward, cóż za miłe spotkanie.
- Witaj, Renee. - Ujął jej wyciągniętą dłoń, pochylił głowę i
delikatnie musnął ustami jej policzek.
- Jeśli przyszedłeś sam, może zechcesz dotrzymać towarzystwa
Isabell i mnie?
 Skinął głową na znak zgody.
- Dziękuję za zaproszenie.
Puścił kobiete przodem, umyślnie chowając się za maską obojętności.
Isabell, wyczuwając jego obecność, zesztywniała i delikatnie uniosła
głowę niczym bezbronna gazela w obliczu niebezpieczeństwa. Jednak w
ułamku sekundy na jej ustach wykwitł wyćwiczony uśmiech.
- Edward - odezwała się z chłodną uprzejmością, przeklinając w
myślach swoje głupie serce, które zabiło mocniej na jego widok.
Ten mężczyzna miał w sobie coś, co budziło jej zmysły. Był tak
wysoki, że nawet w dziesięciocentymetrowych obcasach musiała wysoko
unosić głowę, żeby spojrzeć mu w twarz. A do tego przystojny, w ten
drapieżny sposób przejawiający się w wyrazistych rysach twarzy, silnie
zarysowanej linii szczęki i szmaragdowych oczach.
Nienagannie skrojony smoking wyszczuplał imponująco szerokie
ramiona. Niepokojąco męski, roztaczał wokół siebie aurę władzy i tylko
głupiec nie dostrzegłby bezwzględności wyzierającej spod gładkiej
powierzchowności.
- Isabello.
Nawet nie spróbował jej dotknąć. Dlaczego więc odniosła
wrażenie, że czekał na odpowiednią chwilę?
- Wydaje mi się, że dostałeś miejsce przy naszym stoliku.
Była sprawna w sztuce prowadzenia uprzejmej konwersacji.
Równie dobrze radziła sobie po włosku, co i po francusku dzięki pobytom
w krajach europejskich, gdzie się szkoliła na projektantkę mody. Ale
przy tym mężczyźnie z trudem dobierała słowa. Nie mogła myśleć ani
podjąć najbardziej błahych tematów.
- Czy to dla ciebie problem? - Nie odrywał od niej wzroku.
  [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • diabelki.xlx.pl
  • Podobne
    Powered by wordpress | Theme: simpletex | © Spojrzeliśmy na siebie szukając słów, które nie istniały.