Wąż Marlo - Wroński Marcin, 1, A tu dużo nowych ebooków
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Marcin Wroński Wąż Marlo TOM I Część pierwsza. ...Przed wojną o miasto Omm byli [oni] co głupszymi uczniami magów, ci jednak - zarazem dogadzając królom i pozbywając się kłopotu — uczynili z nich nową kastę wojowników. Łącząc dar wpływania na ludzkie myśli, zwinność szpiega i sprawność nożownika, wychowali nową broń dla władców, a jedyna trudność polegała tylko na tym, że nikt tego przed nimi nie robił. Choć nie! Okłamałem Was - to sekret znany wszystkim psiarczykom. Weźcie szczenię i bijcie je za każdym razem, gdy warknie. Weźcie drugie i tłuczcie za każde pomerdanie ogonem. Będziecie mieli dwa psy, nawet od jednej suki, a jakże odmiennej natury! Podobnie dziecko o poślednim talencie myślenia- do, zwanego przez niektórych „ssaniem" albo też „plątaniem myśli", wychowacie na mazgaja lub węża - wybór należy tylko do was... z „Mojej gry w omm" mistrza Caspa Rozdział 1 Kim jestem, panie? Marlo, wąż Marlo, który opanował Cztery Żywioły, przeżył śmierć bogów i widział, jak wszystko się odradza. Czasem przedstawiałem się też „Marlo, kapitan Marlo" albo „Marlo, kupiec Marlo". Ale najczęściej nic nie musiałem mówić, bo ludzie i tak przyjmowali mnie jak swojego. To wielki zaszczyt i wielkie przekleństwo wzbudzać ufność tak jak ja to potrafię. Zapraszali mnie do stołu nawet ci, których przybyłem zabić. Dzięki! Chętnie napiję się wody. Nieważne, czy z kubka czy z bukłaka. Piłem już wodę ze wszystkich naczyń, jakie wymyślił człowiek. Chłeptałem ją z kałuży jak zwierzę, z własnej garści jak wędrowny myśliwy i z pęcherza jak rybak. Przekonałem się, że naczynie nie ma znaczenia, byle sama woda nie była zatruta. Tak, naczynie bez znaczenia, byle woda nie zatruta... Jeden człowiek poszedł raz do domu schadzek i kazał sobie przyprowadzić najpiękniejszą dziwkę. Zaraziła go chorobą, od której stał się bezpłodny. Jego kompan chciał być mądrzejszy, więc minął dom schadzek i poszedł do karczmy, aby wywiedzieć się o najpiękniejszą dziewczynę w mieście. Pojął ją za żonę, a ona tak zatruła mu życie, że umarł niespełna rozumu. Trzeci kompan poszedł do lupanaru i wziął sobie najbrzydszą ladacznicę. Ukradła mu sakiewkę z trzema miedziakami. Czwarty pojął za żonę najszpetniejszą pannę w mieście i dożył późnego wieku, cha, cha! Ja rozporządziłem swoim życiem bardzo podobnie jak ów ostatni, a raczej, panie, to życie - owa szpetna dziewka, tak mną rozporządziło. Wyszkoliłem się w fachu węża, który co dzień pełza w najgorszym błocie ludzkich myśli i uczynków. Lecz nie bierz, panie, przypowieści zbyt dosłownie - kobieta, która niekiedy była moją, zaćmiewała urodą pałace Miasta Trzech Słońc, stolicy świata. Cieszę się, że tak wielu spraw nie muszę już taić. A że mamy wiele czasu, pozwól, panie, że posilę się jeszcze pieczystym i wreszcie zacznę od początku. Tak, jak go zapamiętałem... * Matka-Księżyc nie paliła ognia, gwiazdy przygasały, a rosłe buki rozczapierzały gałęzie nad niewielką polaną, jakby chciały ukryć przed ciemniejącym światem, że właśnie tam został jeszcze jeden świetlisty punkt - małe i także wątlejące ognisko. Siedzieli przy nim dwaj chłopcy. Młodszy mógł mieć jakieś siedem lat, starszy ze dwanaście. Workowate szare opończe upodabniały ich do dzikusów, uciekinierów, których po wojnie ommskiej ponoć wielu żyło w kniejach. Tam - jak mówi opowieść - rodzili się zdziczali, umierali zarośnięci i truchleli niby zwierzęta na daleki dźwięk ludzkiej mowy. Ale czarne włosy chłopców były podstrzyżone, wprawdzie krótko i nierówno, jednak najwidoczniej ktoś o nich dbał choć trochę. Siedzieli tak bez ruchu, bez słowa, a w krąg dogasającego ogniska wpełzało coraz więcej mroku. Młodszy zakołysał się, jakby miał upaść, ale starszy sięgnął po kij i szturchnął go w pierś. - Nie umieraj, Marlo - powiedział, po czym spokojnie nakarmił płomienie wiązką chrustu. - Nie umieram, bracie - zmęczony głos mniejszego chłopca ledwo wygramolił się z [ Pobierz całość w formacie PDF ] |