Władysław Reymont, Poznaj swój kraj
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Aby rozpocząć lekturę, kliknij na taki przycisk , który da ci pełny dostęp do spisu treści książki. Jeśli chcesz połączyć się z Portem Wydawniczym LITERATURA.NET.PL kliknij na logo poniżej. Władysław St. Reymont Z ziemi chełmskiej Wrażenia i notatki 2 Tower Press 2000 Copyright by Tower Press, Gdańsk 2000 3 I. Misja Pan R. ożywił się niezmiernie i zawołał: – Ależ ja sam bratem udział w tej ostatniej misji, a tak mi głęboko wyryła się w pamięci, że mogę panu opowiedzieć o niej z najdrobniejszymi szczegółami. Poprzedzę tylko to opowia- danie pewną, dosyć charakterystyczną sceną, żeby pan miał pełniejszy obraz życia na Unii przed aktem tolerancyjnym. „Wielkanoc owego roku wypadała w początkach kwietnia razem z prawosławną. Pamię- tam, że w Wielki Piątek od samego rana mżył deszcz i było zimno. Śniegi jeszcze leżały po rowach, role były rozmiękłe do dna i drogi nie do przebycia. Chodziłem zdenerwowany, bo zanosiło się na dłuższą pluchę, a tu, jakby na dobitkę, przychodzi mój kowal i prosi, żeby postać konie po księdza, do jego chorej żony. – Co się stało? Widziałem ją jeszcze wczoraj przy wieczornym udoju. – Zachorowała w nocy, leży prawie konająca! – mówił, trąc rękawem oczy. – To idźcież do pani, może wam co pomoże. – Kiedy się bojamy, bo może to ospa. Wystraszyłem się nie na żarty, gdyż na wsi graso- wała ospa przez całą zimę. – A może wam sprowadzić doktora? – proponuję mu bardzo serio. Jakby się zdumiał, aż gębę otworzył. Ale naraz rzucił mi się do nóg, całował mnie po rę- kach i bełkotał wystraszony. – Dopraszam się tylko o księdza! Doktór nie pomoże! Co tam te doktory. Obejrzy, opuka, zapisze lekarstwo, pieniądze weźmie, a chorobę zostawi. Pan Jezus prędzej odmieni na lep- sze. Kobieta tylko skamle o księdza. Poszedłem zaraz do stajni, żeby wybrać czwórkę, bo do parafii mieliśmy cztery opętane mile i roztopami, ale gdym mijał czworaki, wydało mi się, że dojrzałem kowalową w głębi sieni, karmiącą prosięta. Powstałem na nią, że w takiej chorobie wyłazi na zimno. Uśmiech- nęła się jakoś dziwnie, zaprosiła mnie do izby i, zamknąwszy drzwi, powiada mi cicho do ucha: – Musi jaśnie pan posłać po księdza z Panem Jezusem, koniecznie potrzeba. Mówiła z takim naciskiem i oczy jej tak błyszczały, że byłem pewny, iż majaczy. – Ja zdrowa jestem, chwała Bogu! – odpowiedziała. – Ale tylko do mnie można wezwać księdza, bo tylko ja jedna z dwórek jestem prawna katoliczka. – A któż chory? – zaczynałem rozumieć ten podstęp. – Na wsi leży czworo prawie konających. Przecież nie mogą umrzeć bez świętej spowie- dzi, a zapisane w prawosławne, to księdzu nie wolno do nich przyjechać! Mają to cztery nie- 4 winne dusze pozostać bez świętych sakramentów? Od tygodnia się męczą, od tygodnia sko- nać nie mogą, a tylko skamlą i skamlą o księdza! Aż strach patrzeć i słuchać. To umyśliłam sobie: udam chorą, Pan Jezus daruje mi to cygaństwo, ksiądz przyjedzie do mnie, a tamtych przyniesą na ten czas do izby i wyspowiadają się. Strażniki ani się domyślą. – Chcecie ospę przywlec do chałupy! – krzyknąłem na nią. – Bez woli Bożej nikomu włos z głowy nie spadnie! -odparła poważnie. – Przecież macie drobne dzieci, mogą się łatwo pozarażać! – tłumaczyłem. – To już trudno. Może Jezus w czem innem okaże nad nami swoje miłosierdzie, a tym nie- szczęśnikom trzeba pomagać. Nie o małą rzecz idzie, o zbawienie dusz człowiekowych! – dodała z taką mocą, że dałem spokój perswazjom i konie wysłałem. O zmierzchu przywlekli chorych do kowalowej izby i pokładli pokotem na podłodze. Ko- walowa powtykała im w garście pozapalane gromnice, przyklękła w pośrodku i bardzo żarli- wie modliła się za konających, którzy leżeli nieruchomo, cierpliwie oczekując na spowiedź, rozgrzeszenie i śmierć. Widziałem to na własne oczy i nigdy tego nie zapomnę. Ksiądz przyjechał późnym wieczorem, a za nim trop w trop strażnicy, jak zwykle, aby go pilnować, żeby czasem nie zaniósł jakiej religijnej pociechy „uporstwujuszczym” 1 . Węszyli przez cały czas pod zastoniętemi oknami, ale nie wywęszyli. Ksiądz przygotował chorych na śmierć i odjechał. Wszyscy ci chorzy pomarli tej samej nocy. A w parę dni potem, umarło na ospę dwoje dzieci kowalowej. Gorzko zapłaciła za swoje miłosierdzie, ale przyjęła ten cios jakby z uniesieniem szczęścia, gdyż zaraz po pogrzebie powiedziała do mojej żony: – Pomarły moje dzieciątka, pomarły... ale swoją śmiercią wykupiły cztery dusze z wiecznej zatraty! Otóż wkrótce po odjeździe księdza i jego aniołów stróżów, gdy się uspokoiło w domu, po- szedłem do swojej kancelarii, a tylko co zapaliłem lampę, ktoś zapukał w okno i jakaś twarz mignęła mi za szybami. Wziąłem rewolwer i wyszedłem na ganek. Pod drzwiami stał jakiś człowiek. Zajrzał mi z bliska w twarz i szepnął: – Jutro w nocy misja! – Gdzie? – W samo południe zajedzie przed karczmę wóz w siwego konia. Dwóch chłopów będzie nim jechało. Niech się pan do nich przyłączy, oni zaprowadzą. – Skąd jesteście? – spytałem go mimo woli. 1 „uporstwujuszczym” – z ros. upartym; tak nazywano Polaków, którzy opierając się naka- zowi cara, nie chcieli przejść na prawosławie. 5 [ Pobierz całość w formacie PDF ] |