W DRODZE 10 2009 12-25, Teksty naukowe dot. buddyzmu
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
W drodze 10 2009 – Tomasz Grabowski OP 25-10-2009: Bartymeusz jest szczęściarzem – Tomasz Zamorski OP • NIEBEZPIECZNA MEDYTACJA? Kto odpowie na wezwanie zaproszenie do duchowej podróży – rozmowa Laurencem Freemanem OSB U Benedyktynów w zbawić Ośrodek Medytacji Chrześcijańskiej – Maksymilian Nawara OSB Zazen i adoracja Najświętszego Sakramentu co ma buddyzm do chrześcijaństwa – Franco Sottocornola SX Ku temu co niezmienne wizyta w klasztorze Shinmeizan – Paweł Kozacki OP • ENCYKLIKA „CARITAS IN VERITATE” Papież nie zrobił kroku w raczej apele niż rozwiązania – rozmowa z o. Maciejem Ziębą OP Brzytwa na Ockhama na straży realizmu – Bartłomiej Kachniarz Benedykt XVI o rozwoju ludzkości ekonomista czyta encyklikę – Władysław Balicki • LISTY ZE ŚWIATA Jak się masz, ! podróż przez Ugandę – Michał Kruszona • OPOWIADANIE Pieśń słoneczna Róży Bluszcz – Jan Grzegorczyk • ORIENTACJE Na tropie podmiotu dziejów jak powstawał „System 09” – rozmowa z Wojciechem Klatą Zbrodnia bez kary? „Tenebrae Responsoria” Gesualdo da Venosa i „Luci mie traditrici” Salvatore Sciarrino – Tomasz Cyz „ Silent songs” Valentina Silvestrova • SZUKAJĄCYM DROGI Ewangeliczne świadectwa boskości Pana Jezusa rozpoznać prawdy wiary – Jacek Salij OP • FELIETONY Żadna religia nie jest samotną wyspą – Jarosław Makowski Czy biskupi się mieszają? – Dariusz Kowalczyk SJ Uwolnić Jezusa! – Grzegorz Górny Parkiet – Jan Góra OP DOMINIKANIE NA NIEDZIELĘ 04-10-2009: Wrześniowe lato – Wojciech Czwichocki OP 11-10-2009: Jak dzieci czy jak dorośli? – Tomasz Golonka OP 18-10-2009: Przyszedł, by służyć i Lubiniu przód Muzungu XXVII NIEDZIELA ZWYKŁA, 4 PAŹDZIERNIKA 2009 Wrześniowe lato Rdz 2,18–24 • Ps 128 • Hbr 2,9–11 • Mk 10,2–16 Zatrzymałem się w Kotlinie Kłodzkiej. Na dziesięć dni. Znajomi z Wrocławia użyczyli chaty. Dziesięć dni w samotności, ciszy, z luksusową w dzisiejszych czasach możliwością leniwego obserwowania, jak mijają godziny. Po poranku nastaje upalny dzień, zmierzch powoli przechodzi w chłodny wieczór, a potem noc, gdy na czarnym niebie błyszczą niewidoczne w mieście gwiazdy. Bez pośpiechu można wreszcie smakować codzienne, prozaiczne czynności. Rano trzeba rozpalić ogień w piecu, poczuć szorstkość drewna, zamknąć metalowe drzwiczki i czekać, chwyci czy będę musiał znów szukać starych gazet na rozpałkę. Ale nie trzeba się spieszyć. Cicha msza w pokoju na piętrze, potem pół godziny medytacji. Właściwie wszystko staje się medytacją. Kiedy kroję chleb na śniadanie, to po prostu kroję chleb. Nóż przenika chlebne ciało, okruchy zostają na stole. W garnku podnosi się mleko, trzeba zdjąć w odpowiednim momencie. Śniadanie, nic wielkiego. Patrzę w okno, dzień zapowiada się piękny. Może wyjdę w góry. Przejdę przez opustoszałą wieś, minę kamienny kościół z pokrytą czarnym gontem spiczastą wieżą. Na łąkach nieruchomo sterczą fantastyczne konstrukcje wyciągów narciarskich. Czekają na zimę. O, wtedy tu ludzi jak mrówek, zaśmieje się młoda dziewczyna w sklepie. Albo zostanę w domu. Poczytam coś na tarasie, podnosząc co chwila wzrok znad książki, popatrzę na górski grzbiet, za którym już Czechy. Nic wielkiego, dzień po prostu. Rutynowe czynności, małe niespodzianki. Słońce przyjemnie ogrzewa twarz, wiatr szarpie kurtkę, gdy wychodzę na szczyt, niemal spod nóg wyskakują spłoszone sarny. Dzieje się dzień, dzieje się życie i chyba Bóg się dzieje. Trzeba się tylko zatrzymać, żeby poczuć. Jezus nie zostawił żadnej wzniosłej, tajemnej nauki. Nie przeprowadzał swoich uczniów przez skomplikowaną architekturę zaświatów. Mówił po prostu o ziarnie, które staje się krzewem, o zakwasie, który w końcu przemienia całe ciasto, o Ojcu, który jak w niebie, tak jest i na ziemi. Kiedy dawał życiowe wskazówki, nie wikłał się w zawiłą kazuistykę uczonych w Piśmie. Mówił zwyczajnie. Bądź wierny swojej żonie, pozwól dzieciom być blisko, doceniaj to, co powszednie, małe, niegodne. Jak w niebie, tak i na ziemi. Bóg dzieje się na ziemi, na najbliższej nam ziemi. Na innej nas nie ma. Wojciech Czwichocki OP XXVIII NIEDZIELA ZWYKŁA, 11 PAŹDZIERNIKA 2009 Jak dzieci czy jak dorośli? Mdr 7,7–11 • Ps 90 • Hbr 4,12–13 • Mk 10,17–30 Dziecko nie wie, co dla niego jest dobre. Wszystkiego dowiaduje się od rodziców. Wymaga to ciągłej uwagi i gotowości do odpowiadania na dręczące młody umysł i serce pytania o dobro i zło. A zważywszy, że zanim dziecko nauczy się pytać, wszystko sprawdza doświadczalnie, zadanie to okazuje się tyleż fascynujące, co uciążliwe. Bo dziecko wszystkiego dotyka, wszystko bierze do buzi, wszędzie się gramoli, na wszystko wskakuje. I tak bez końca. Dorosły sam sobie odpowiada na pytanie o dobro i zło, wyznacza sobie cele i znajduje najlepsze dostępne sposoby ich realizacji. Wyrasta się z dzieciństwa, rodzice wcześniej czy później odchodzą i to, co było kiedyś ich odpowiedzią, staje się odpowiedzialnością niezbywalną, własną. Można szukać wsparcia u ludzi mądrych, autorytetów, ale i tak samemu się rozstrzyga, podejmuje się decyzje i dźwiga konsekwencje wyborów. To obowiązek, ale też prawo i przywilej. Można próbować go przerzucić na kogoś innego, ale ta metoda zawsze ma „krótkie nogi”. Lepiej pisać własną historię, niż czyjegoś gotowca uznać za swoje wypracowanie. „Pewien człowiek”, który przybiegł do Jezusa, nie zachowuje się już jak dziecko. Co prawda zadaje pytanie o dobro i zło, ale też potrafi sobie na nie odpowiedzieć. Pyta, jak osiągnąć życie wieczne, ale stawiając to pytanie, zdradza, że jest człowiekiem, który jasno sobie określa cel. Odwołuje się jeszcze do autorytetu, ale już wyraźnie bierze życie w swoje ręce. Czy zachowuje się jak dorosły? Nie całkiem. Bo dorosły albo nie pyta, albo odpowiedź bierze pod uwagę, lecz postępuje według tego, co sam uznaje za stosowne, bez lęku i poczucia winy. „Pewien człowiek” nie był już dzieckiem i nie był jeszcze dorosłym. Był pomiędzy. To ważny okres w rozwoju człowieka. Czy Bóg chce, byśmy byli jak dzieci, czy jak dorośli? Wierzę, że nawet jeśli „jako dzieci”, to na pewno jako DOROSŁE DZIECI. Bóg nie tylko zgadza się na dorosłość, ale wręcz – jak każdemu rodzicowi – zależy Mu na niej. Wierzę, że On się cieszy i dopinguje nas w naszym dojrzewaniu. Kiedy zaczyna się nasza dorosłość? Wtedy, gdy decydujemy się na nią. Tomasz Golonka OP XXIX NIEDZIELA ZWYKŁA, 18 PAŹDZIERNIKA 2009 Przyszedł, by służyć i zbawić Iz 53,10–11 • Ps 33 • Hbr 4,14–16 • Mk 10,42–45 Rzadko w Ewangelii Jezus Chrystus, Syn Boży, mówi o swojej misji wprost. Dlatego wypada bacznie przyjrzeć się sformułowaniom, w których odsłania swoje posłannictwo i wyjaśnia, po co przyszedł na ziemię. Na dwa takie wyjaśnienia chciałbym zwrócić uwagę: „Nie przyszedłem po to, aby świat sądzić, ale aby świat zbawić” (J 12,47) i „Syn Człowieczy nie przyszedł, aby Mu służono, lecz żeby służyć i dać swoje życie na okup za wielu” (Mk 10,45). Nie przyszedł, by sądzić i by Mu służono. Przyszedł, by służyć, odkupić i zbawić. Im częściej komentuję Ewangelię, tym bardziej przekonuję się, że ona nie wymaga dodatkowego objaśnienia. Słowa Ewangelii są precyzyjne i jasne. Komentarz natomiast, przez uszczegóławianie perykop, niejednokrotnie osłabia ich ostre brzmienie. Wielość słów nie tylko łamie rytm pouczeń, wyrażony w lakonicznych sformułowaniach, ale zaciera trafność ewangelicznych sentencji. Dlatego trzeba nam usłyszeć przytoczone na początku zdania w ich dosłowności, by nie zaciemnić pierwszej intuicji. Misją Syna Człowieczego jest wieczne uszczęśliwienie człowieka: w obecnym życiu przez Jego służbę, w przeszłości przez Odkupienie, w przyszłości przez Zbawienie. Szczęście jest możliwe i przystęp do niego jest otwarty, ale nie jest nim ani dokonanie sądu, ani poddaństwo, a więc – jak sądzę – kult, lęk przed prawem, służalczość. Z jednej strony to nic odkrywczego, z drugiej powstaje pytanie dlaczego – skoro to takie jasne i proste – potrzebowaliśmy, by Jezus nam o tym powiedział? Wystarczy przypomnieć sobie sytuacje, w których jesteśmy ofiarami cudzego zła. Ile w nas wtedy dokonuje się sądu! Jeśli w konfesjonale ktoś usprawiedliwia się z grzechu, to cudze zło jest drugim (po teściowej) najczęściej przywoływanym usprawiedliwieniem. Sąd nad światem to nasza specjalność. Warto też zapytać się, kiedy ktoś mi służy. Wbrew pozorom, sytuacje, w których domagamy się służby, nie są rzadkością. Manipulacje uczuciami, szantaże emocjonalne i zazdrość – te i podobne gry mają na celu przymuszenie kogoś do spełnienia naszych oczekiwań. Takimi jesteśmy i właśnie takich przyszedł uszczęśliwić Chrystus. Uczynić szczęśliwymi na wieki przez to, że sam będzie całkowicie inny: sługa i wybawca. Samoobjawienie Syna Człowieczego ma podwójny sens: ma oczarować Jego pięknem i pouczyć, jakimi mamy się stać, by zbliżyć się do Niego. Tomasz Grabowski OP XXX NIEDZIELA ZWYKŁA, 25 PAŹDZIERNIKA 2009 Bartymeusz jest szczęściarzem Jr 31,7–9 • Ps 126 • Hbr 5,1–6 • Mk 10,46–52 Ktoś powiedział, że przed Bogiem możemy stanąć jedynie jako żebracy proszący o łaskę. I pewnie jest w tym wiele racji. Czy jest tak jednak rzeczywiście? Odpowiedź nie będzie jednoznaczna. Jesteśmy jak żebrak dlatego, że nas stworzył. A jednak człowiek, żebrak, ów „nikt”, skupia na sobie boską uwagę. Decyduje o tym porządek miłości. Bóg pochyla się na tym, co słabe i kruche. Odczytuje nasz lęk o siebie i swoje życie. Chce uleczyć choroby, a zwłaszcza tę najważniejszą, chorobę śmierci. Bóg po prostu kocha. Bartymeusz jest szczęściarzem. To jego dotknęła uzdrawiająca łaska, to niewidzącego zobaczył Pan. A może należałoby powiedzieć: usłyszał, bo cierpiący Bartymeusz nie tylko czekał. On się modlił, prosił, a nawet krzyczał. Są sprawy, które przed Bogiem trzeba wykrzyczeć, bo tak bolą, bo tak wielka jest niezgoda na to, co nas spotyka. Nasze modlitwy nie muszą być grzeczne, miłe, mają być nasze, a więc prawdziwe. Zanoszone do Stwórcy z poziomu codziennego zmagania się z życiem. Bartymeusz jest szczęściarzem, bo prawdziwie się modli, niczego nie udaje. Przejmujące jest jeszcze w spotkaniu Jezusa z Bartymeuszem pytanie, które stawia Mistrz z Nazaretu: „Co chcesz, abym Ci uczynił?”. Pytanie to objawia zaufanie Boga do człowieka. Boskie dary są na miarę naszych tęsknot i modlitw. Bartymeusz wie, czego chce. Cudowną jest rzeczą nieść w sobie tak głębokie egzystencjalne pragnienie. Chcieć czegoś, zdecydować się, to już prawie widzieć! Okazuje się, że boskie rozwiązania wpisane są w ludzką tęsknotę! Bartymeusz jest szczęściarzem, bo w końcu przejrzał. Mógł pierwszy raz w życiu poznać światło, nazwać kolory, zobaczyć świat i twarze otaczających go ludzi. Będzie się teraz na nowo uczył tego wszystkiego i wszystkim będzie się mógł ucieszyć. Bartymeusz jest szczęściarzem, bo był przy właściwej drodze, we właściwym momencie. I dlatego spotkał Światło swojego życia, swojego Mesjasza. Pozwolił się zobaczyć i usłyszeć, bo wytrwale czekał, bo nie zwątpił. To wiara ma moc uzdrawiania. Bycie żebrakiem to wielka modlitwa zanoszona do Boga o nadzieję, o miłość Boga mimo uciążliwości losu. To dobre miejsce, by nauczyć się siebie, by zawołać Boga. Bartymeusz jest szczęściarzem, bo dojrzał. W życiu trudno jest stać i czekać z pustymi rękami, i nieustannie prosić. Niczego nie przyśpieszać, nie manipulować. Może dlatego tak często rozmijamy się z Bogiem, zwłaszcza, gdy uczepimy się niewłaściwego pragnienia. Tomasz Zamorski OP NIEBEZPIECZNA MEDYTACJA? Kto odpowie na wezwanie rozmowa Laurencem Freemanem OSB Myślę, że wszyscy mogą medytować. To tylko sprawa czasu: trzeba znaleźć dobry moment. Kiedy człowiek wie, co dla niego najważniejsze, stara się to osiągnąć. Nie szukam adeptów medytacji. To praca dla Ducha. Jest Ojciec w połowie Irlandczykiem, czy sens odczuwania sacrum i wiary, tak bardzo w swym wyrazie irlandzki, został Ojcu przekazany przez matkę i jej siostry? To prawda, matka przekazała mi swoją wiarę, swoją katolicką tradycję. Jej wiara była bardzo silna, zakorzeniona, bardzo naturalna i ludzka. Kiedy byłem dzieckiem, czerpałem z tego wiele radości, zachwycało mnie to i miałem poczucie tajemnicy. Do chwili, kiedy jako 16–17–latek opuściłem Kościół, żarliwie się modliłem. Później tak naprawdę nigdy nie odrzuciłem całkowicie wiary i Kościoła. Czy ma Ojciec jakieś konkretne wspomnienia z dzieciństwa naznaczonego taką modlitewną żarliwością? Kiedy byłem dzieckiem, w klasztorze nieopodal naszego domu służyłem trzy razy w tygodniu do mszy, bardzo wcześnie rano. Było to dla mnie bardzo ważne. Pamiętam też wzniosłe chwile w szkolnej kaplicy – witraże, zapach kadzidła, pieśni – atmosferę, która prowadziła mnie do odczuwania obecności Boga. Moje trwanie w wierze zakorzenione jest w naturalnej adoracji. W okresie dorastania, kiedy jak wielu moich rówieśników oddaliłem się od sakramentów, nigdy całkowicie nie odrzuciłem wiary. Myślę, że Kościół nie był wtedy w stanie odpowiedzieć na potrzeby młodych. Nie było żadnego miejsca, gdzie moglibyśmy wyrazić nasze niepokoje. W wieku 17 lat opuściłem dom, pojechałem na uniwersytet i przestałem praktykować. Czy można wskazać jakieś podstawowe doświadczenie, z którego wywodzi się Ojca powołanie do kontemplacji? Podstawa mojej katolickości jest bardzo silna i to ona nadała znaczenie wymiarowi duchowemu i sacrum mojej wiary. Na uniwersytecie czytałem wszystko, co dotyczyło innych tradycji i ich mistyki – buddyzmu, hinduizmu, sufizmu, również mistyki chrześcijańskiej. Nie pociągało mnie to jednak specjalnie. Precyzyjnie rzecz ujmując, mistyka chrześcijańska nie pociągała mnie bardziej niż inne tradycje. Moje podejście do kontemplacji było bardzo intelektualne: czytałem, studiowałem, badałem, ale nie miałem żadnej praktyki. Odpowiedzi szukałem w książkach. Czy może Ojciec przypomnieć sobie jakieś konkretne wydarzenie, które zmieniło jego życie? Wydaje mi się, że najważniejszym wydarzeniem w moim życiu, które pomogło mi dojrzeć, była śmierć mojej siostry. Miała dziesięć lat, a ja byłem na pierwszym roku studiów na uniwersytecie w Oksfordzie. W moim przekonaniu miłość i śmierć to siły najbardziej naznaczające życie. Śmierć siostry zmieniła kierunek mojego życia. Od wielu lat znałem już wtedy Johna Maina. Poznałem go jako uczeń liceum benedyktyńskiego. W pierwszym semestrze spowodowaliśmy swoim zachowaniem odejście profesora religii. Kiedy pojawił się John Main, mieliśmy zamiar również zniszczyć nowego profesora, zwłaszcza że był zakonnikiem. Kiedy wszedł do klasy, wiedziałem od razu, że to wyjątkowy człowiek. Był wielkiej postury, miał [ Pobierz całość w formacie PDF ] |