W.G.Sebbald Austerlitz

W.G.Sebbald Austerlitz, Prezenty od Was
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
//-->W.G.SEBALDAusterlitzPrzełożyłaMałgorzata ŁukasiewiczwyT.nlctwobTytuł oryginału:AusterlitzCopyright©2001,T he Estate ofW.G. Sebald. All rights reservedCopyright© for the Polish edition by WydawnictwoW.A.B., 2007Copyright© for the Polish translation by WydawnictwoW.A.B., 2007WydanieIWarszawa2007Wdrugiej połowie lat sześćdziesiątych, częścio­wo w celach naukowych, częściowo z innych, dlamnie samego nie całkiem jasnych powodów, raz poraz jeździłem z Anglii do Belgii, czasem tylko nadzień lub dwa, czasem na wiele tygodni. W trak­cie jednej z tych belgijskich wypraw, które, jak misię zdawało, zawsze przenosiły mnie bardzo dalekow obce strony, dotarłem też, pewnego promienne­go dnia wczesnym latem, do Antwerpii, miasta zna­nego mi przedtem wyłącznie z nazwy. Już w mo­mencie przyjazdu, gdy pociąg powoli wtaczał sięozdobionym z obu stron dziwacznymi spiczastymiwieżyczkami wiaduktem do ciemnej hali dworcowej,ogarnęło mnie przykre uczucie, które nie ustępowa­ło aż do końca mego ówczesnego pobytu w Belgii.Pamiętam jeszcze, jak niepewnym krokiem krążyłempo śródmieściu, przez Jeruzalemstraat, Nachtegaal­straat, Pelikaanstraat, Paradijstraat, lmmerseelstraati wiele innych ulic i zaułków, a wreszcie, dręczonybólami głowy i niedobrymi myślami, schroniłemsię do Ogrodu Zoologicznego, położonego przyAstridplein, tuż obok dworca. Siadłem na ławce5w półcieniu nieopodal ptaszarni, gdzie świergotałyliczne barwnie upierzone zięby i czyżyki, i przesie­działem tak, póki nie zrobiło mi się trochę lepiej.Gdy miało się już pod wieczór, ruszyłem spacerkiempo parku i na koniec zajrzałem jeszcze do otwar­tej ledwo parę miesięcy temu noktoramy. Trwałodobrą chwilę, nim oczy przywykły do sztucznegopółmroku i mogłem rozróżnić zwierzęta, wiodąceza szklaną ścianą przyćmiony żywot w bladym świe­tle księżyca. Nie przypominam sobie już dokładnie,jakie to stworzenia widziałem w antwerpskiej nokto­ramie. Prawdopodobnie nietoperze i skoczki z Egip­tu albo z pustyni Gobi, rodzime jeże, puszczykii sowy, australijskie torbacze, kuny, popielice i mał­piatki, skaczące z gałęzi na gałąź, pomykające poszarożółtym piasku, którym wysypane były klatki,albo znikające nagle w bambusowym gąszczu. Na­prawdę utkwił mi w pamięci tylko szop pracz, któ­rego długo obserwowałem, jak z wyrazem powagisiedział nad strużką wody i bez ustanku prał tensam kawalątek jabłka, jak gdyby w nadziei, że dziękitemu gruntownemu ponad wszelki rozsądek praniuzdoła wymknąć się z fałszywego świata, dokąd tra­fił poniekąd bez własnego udziału. Poza tym zapa­miętałem jeszcze tylko, że niektóre z zamieszkałychw noktoramie zwierząt miały uderzająco wielkieoczy oraz owo jawnie badawcze spojrzenie, jakiespotyka się u pewnych malarzy i filozofów, co za6 [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • diabelki.xlx.pl
  • Podobne
    Powered by wordpress | Theme: simpletex | © Spojrzeliśmy na siebie szukając słów, które nie istniały.