W połowie drogi - Bohdan Petecki

W połowie drogi - Bohdan Petecki, Ksiegarnia, Seria z Jamnikiem (asizemem)
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
//-->BOHDAN PETECKIW POŁOWIE DROGIWARSZAWA . CZYTELNIK 1971ROZDZIAŁ IAnn Thorson usiłowała balansować, uginając nogi w ko-lanach, ale ściągnięta potężną siłą runęła na podłogę, pokrytąw tym miejscu jedynie cienką warstwą pianolitu. Zdążyławyrzucić przed siebie ramiona i unieść nieco głowę, kiedystatkiem targnęła nowa seria wstrząsów. Potton, któryrozluźnił uchwyty swojego fotela chcąc przyjść jej z pomocą,poleciał do przodu, odbił się od ściany tuż pod głównymekranem neuraksa i pochwyciwszy poręcz siedzenia Batuzowa,zawisł w powietrzu. Jego nogi opisały szeroki łuk, trafiając podrodze w prawy bark Leny Sakadze. Twarz Leny skurczyła się zbólu, ale jej krzyk zginął w piekielnym jazgocie czujników izgrzycie powłoki. Mogło się zdawać, że jakieś gigantycznekleszcze drą na wąskie pasy cały korpus rakiety.Nagłe wszystko ucichło. Jeszcze trwali bez ruchu, kurczowozaciskając palce na poręczach i uchwytach, oszołomieni ipotłuczeni, przygotowani na najgorsze.Ekrany zajaśniały spokojnym, równym blaskiem, błękitneoko wariomatu wypłynęło na środek tarczy, cyfry i linie wokienkach automatów nawigacyjnych, które przed chwiląpędziły jak oszalałe stapiając się w migocące pasy, zwolniły,jakiś czas jeszcze falowały, wreszcie przystanęły.Usłyszeli głos pilota, Andrzeja Batuzowa. Cały czas podawałwspółrzędne. Jego słowa tonęły dotychczas w straszliwymhałasie.– zero i osiem, dwadzieścia jeden,– zero i siedem, dwadzieścia jeden,– zero i sześć, dwadzieścia,– zero i pięć, dwadzieścia,– zero i cztery, dziewiętnaście,– zero i cztery...Automaty sterownicze wyrównały tor lotu, jednak rakietaospale, jakby niechętnie reagowała na ich manewry.Zero i cztery – wartość wychylenia przestała się zmniejszać.– Zostaw, Andrzeju, nie trzeba – powiedziała Ann – jesteśmyna torze.Piotr porównał wskazania automatów.– Odrzuciło nas o cztery stopnie od płaszczyzny orbitylądowania – powiedział. Pochylił się nad pulpitem neuraksa Zachwilę w głównym ekranie ujrzeli obraz kontrolny węzłowychpołączeń systemu napędowego i układu nawigacyjnego statku.– Łączność?– W porządku – odpowiedział Batuzow. – Kamery całe,rozrząd działa sprawnie.– Poczekaj, pomogę ci – Potton wstał, spojrzał podejrzliwiew okienka wskaźników i pochylił się nad Ann, ciągle jeszczeklęczącą na podłodze. Podtrzymał ją, ulokował w fotelunawigatora i sięgnął po paczuszkę z opatrunkiemuniwersalnym.– Jak się czujesz?– Już dobrze, dziękuję – Ann nadrabiała miną, alerównocześnie zaciskała wargi z bólu. Była dotkliwie po-turbowana, nad okiem twarz zaczynała już puchnąć.Lena Sakadze, cybernetyk, sekretarka naukowa InstytutuKaukaskiego rozcierała drętwiejący bark.– Co to mogło być?– Nie spuszczałem wzroku z ekranów – powiedział Andrzej.– Ani neuraks, ani czujniki do ostatniego ułamka sekundy niesygnalizowały żadnych przeszkód. Potem, oczywiście, zaczęłysię miotać jak opętane, ale myślę, że raczej pod wpływempiekielnego tańca statku, niż jakichkolwiek impulsów zzewnątrz.– Ciekawa jestem, czy odczuliście to tak samo jak ja –odezwała się Ann. – Kiedy leżałam na podłodze wydawało misię, że słyszę uderzenia w spód rakiety. Jakby z dołu do nasstrzelano...– Może to były salwy powitalne. A ludzie mówią, że naMarsie nie ma cywilizacji – zażartował Batuzow.Nikt nie odpowiedział,Potton spoglądał w czarno-niebieskie ramki wskaźników itarczę wariomatu. Ann i Lena odruchowo pochyliły się nadekranami kamer, wycelowanych w powierzchnię planety.Horyzont wypełniała ogromna, wklęsła tarcza Marsa. Tylkoniewielka jej część błyszczała w słońcu, jak gigantyczne,rogalikowate zwierciadło. Cała niemal widoczna powierzchniaczwartej planety układu słonecznego tonęła w mroku.Od trzech godzin przygotowywali się do lądowania. Od trzechgodzin w czołowych ekranach błyskały sinozielone płomienie,wyrywające się z wylotów silników hamujących. Ciśnienie napowierzchni Marsa jest dziesięciokrotnie mniejsze odziemskiego. Na skutek małej siły przyciągania gęstośćatmosfery nie maleje z wysokością tak szybko, jak na naszejmacierzystej planecie. Na wysokości dwustu dwudziestutysięcy metrów, na jakiej leciała teraz rakieta, ciśnienieatmosferyczne było znacznie większe niż na tej samejwysokości nad ziemią. Dlatego z taką uwagą śledził kierownikekspedycji, Piotr Potton, astrofizyk, aparaturę kontrolnąsilników hamujących.– Trzeba by przeanalizować to, co się nam przydarzyło... –powiedziała niezdecydowanym głosem Ann.– Konfrontacja? – podchwyciła Lena. – Zaczynaj, Piotrze.– Później. – Potton, wpatrzony w ekran, manewrowałprzyciskami w pulpicie neuraksa.– Za cztery minuty będziemy nad biegunem. Zeszliśmytrochę za szybko w czasie tego tańca. Na następnej orbiciemożemy już być za nisko. Popatrzcie w dół. Tutaj będziemylądować. Andrzeju, sprawdziłeś wyrzutnie?– Wszystko gotowe.– Uwaga – będę podawał czas.Potton wpatrzył się w różowy prostokąt z boku ekranu, wktórym widniał model planety. Dokoła spłaszczonej kulinawijały się czarnymi niteczkami kolejne orbity drogi,przemierzanej przez ich statek.W momencie, kiedy wirujący powoli model globu do tknąłbiałymbiegunemskrzyżowanychwśrodkupolawspółrzędnych, Piotr zaczął liczyć:– siedem, [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • diabelki.xlx.pl
  • Podobne
    Powered by wordpress | Theme: simpletex | © Spojrzeliśmy na siebie szukając słów, które nie istniały.