Władyslaw Reymont - Chłopi, filologia polska
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Aby rozpocząć lekturę, kliknij na taki przycisk , który da ci pełny dostęp do spisu treści książki. Jeśli chcesz połączyć się z Portem Wydawniczym LITERATURA.NET.PL kliknij na logo poniżej. WŁADYSŁAW STANISŁAW REYMONT CHŁOPI Tower Press 2000 Copyright by Tower Press, Gdańsk 2000 2 TOM PIERWSZY: JESIEŃ 3 ROZDZIAŁ 1 - Niech będzie pochwalony Jezus Chrystus! - Na wieki wieków, moja Agato, a dokąd to wędrujecie, co? - We świat, do ludzi, dobrodzieju kochany - w tyli świat!... - zakreśliła kijaszkiem łuk od wschodu do zachodu. Ksiądz spojrzał bezwiednie w tę dal i rychło przywarł oczy, bo nad za- chodem wisiało oślepiające słońce; a potem spytał ciszej, lękliwiej jakby... - Wypędzili was Kłębowie, co? A może to ino niezgoda?... może... Nie zaraz odrzekła, wyprostowała się nieco, powlekła ciężko starymi wypełzłymi oczami po polach ojesieniałych, pustych i po dachach wsi, zanurzonej w sadach. - I... nie wypędzali... jakżeby... dobre są ludzie - krewniaki. Niezgody też nijakiej być nie było. Samam ino zmiarkowała, że trza mi w świat. Z cudzego woza to złaź choć i w pół mo- rza. Trza było... roboty już la mnie nie miały... na zimę idzie, to jakże - darmo mi to dadzą warzę abo i ten kąt do spania?... A że rychtyk i ciołka odsadzili od maci... a i gąski, bo to już zimne nocki, trza zagnać pod strzechę, tom i zrobiła miejsce... jakże, bydlątek szkoda, Boże, stworzenie też... A ludzie do- bre, bo mię choć latem przytulą, kąta ani tej łyżki strawy nie żałują, że se człowiek kiej jaka gospodyni paraduje... A na zimę we świat, po proszonym. Niewiela mi potrza, to se u dobrych ludzi uproszę i do zwiesny z Panajezusową łaską przechyrlam, a jeszcze się coś niecoś grosza uścibi - to rychtyk la nich na przednowek... krewniaki przeciech... A już ta Jezusiczek przenajsłodszy biedoty opuścić nie opuści. - Nie opuści, nie - zawołał gorąco i wstydliwie wsadził jej w garść złotówkę. - Dobrodzieju nasz serdeczny, dobrodzieju! Przypadła mu do kolan roztrzęsioną głową, a łzy jak groch posypały się po jej twarzy szarej i zradlonej jak te jesienne podorówki. - Idźcie z Bogiem, idźcie - szeptał zakłopotany podnosząc ją z ziemi. Zebrała drżącymi rękami torby i kijaszek z jeżem na końcu, przeżegnała się i poszła sze- roką, wyboistą drogą ku lasom; raz w raz tylko odwracała się ku wsi, ku polom, na których kopano kartofle; i na te dymy pastusich ognisk, co się snuły nisko nad ścierniskami - poglą- dała żałośnie, aż i zniknęła za przydrożnymi krzami . A ksiądz usiadł z powrotem na kółkach od pługa, zażył tabaki i rozłożył brewiarz, ale oczy ześlizgiwały mu się z czerwonych liter i leciały po ogromnych, w jesiennej zadumie pogrążonych ziemiach, to po bladym niebie błądziły lub zatrzymywały się na parobku, po- chylonym nad pługiem. - Walek... bruzda krzywa... te... - zawołał unosząc się nieco i chodził już oczami krok za krokiem za parą tłustych siwków, ciągnących pług ze skrzypem. Zaczął znowu bezwiednie przebiegać czerwone litery brewiarza i poruszać ustami, ale co chwila gonił oczami siwki, to stadko wron, które ostrożnie, z wyciągniętymi dziobami pod- skakiwały w bruździe i raz w raz, za każdym świstem bata, za każdym nawrotem pługa, pod- rywały się ciężko, padały zaraz na zorane zagony i ostrzyły dzioby o twarde, zeschłe skiby. - Walek! a śmignij no prawą po portkach, bo zostaje! Uśmiechnął się, bo jakoż po bacie prawa już równo ciągnęła, a gdy konie doszły do dro- gi, uniósł się żywo poklepał je przyjaźnie po karkach, aż wyciągały do niego nozdrza i przy- jacielsko obwąchiwały twarz. 4 [ Pobierz całość w formacie PDF ] |