W BLASKU TĘCZY, VIRGINIA C.ANDREWS
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
V.C. ANDREWS W blasku tęczy PROLOG W dniu moich szesnastych urodzin na lazurowym niebie nie było ani jednej chmurki. Ciepły wiaterek niosący ze sobą zapach lilii, hiacyntów i narcyzów był łagodny i delikatny jak tchnienie powietrza wywołane trzepotaniem skrzydeł przela tującego wróbla. To były czary. Poprzedniego dnia o zmierzchu sprowadziłam mamę w jej wózku inwalidzkim po rampie do ogrodu i ustawiłam twarzą do jeziora. - Jest! - krzyknęła mama, gdy tylko dostrzegła kosa, który zerwał się skądś z rosnącego nad jeziorem lasu i frunął nad wodą. Wtedy, jak to często robiłyśmy, wzięłyśmy się za ręce, zamknęłyśmy oczy i pomyślałyśmy sobie - każda swoje - życzenie. To była taka nasza wspólna tajemnica, ceremonia, którą powtarzałyśmy co jakiś czas, odkąd skończyłam cztery lata. Mama robiła to jeszcze wcześniej, bo wierzyła, że jezioro ma czarodziejską moc. - Robię to, odkąd zamieszkałam tu z twoją prababcią Fran- ces. Największym zbiornikiem wodnym, jaki znałam wcześ niej, była wanna w naszym mieszkaniu. To cudowne miejsce odegrało wielką rolę w moich marzeniach. Jestem pewna, że równie ważne okaże się dla ciebie, Summer Wiem, że obie życzyłyśmy sobie tego samego -by jutrzejszy 5 dzień pełen był radości, śmiechu i słońca; by wszyscy krewni i przyjaciele zapomnieli o smutku i zmartwieniach; żebym zaczęła nowy rok życia w harmonii i szczęściu. Mama była zdania, że od czasu do czasu potrzeba w życiu trochę magii, zwłaszcza nam. Nie zaprzeczyłam. Już od dawna przestano ukrywać przede mną tragedie i nieszczęścia spadające na naszą rodzinę. Mama przyznała, że niekiedy, a może nawet częściej, naprawdę wie rzy w to, że ciąży nad nią klątwa, więc ona musi uważać na każdy swój gest, oddech, nawet myśl. - Każdy chyba prędzej czy później doszedłby do takiego wniosku, Summer Kiedy dojeżdżałam przystosowanym do moich potrzeb minibusem do najzwyklejszego skrzyżowania i musiałam podjąć decyzję, czy skręcić w lewo, czy w prawo, zaczynały mi drżeć ręce. Byłam pewna, że jeśli dokonam niewłaściwego wyboru, spotka mnie coś strasznego. Przed kompletnym paraliżem woli chroniła mnie tylko myśl o mojej przybranej mamie. Słyszałam w głowie jej głos, drwiący sobie z mego lęku, i to dodawało mi otuchy. Mama Arnold była osobą, która nie przestraszyłaby się samego diabła. Rozumiałam lęk mamy i często zastanawiałam się, czy ciążąca nad nią klątwa może zaciążyć także nad moim życiem. Mama również bała się tego najbardziej na świecie. - A co będzie, jeśli ty odziedziczysz tego straszliwego pecha, który dręczy mnie przez całe życie? - Mama powie działa to, jakby czytała w moich myślach. - To absurdalne, mamo - odpowiedziałam, choć wcale nie czułam się tak pewna siebie, jak starałam się to okazać. - To niemożliwe, żeby człowiek był z góry skazany na pecha. Nasze życie jest kwestią przypadku i nie możemy nikogo winić za to, co się nam przydarza. Ty także nie możesz być źródłem niczyich kłopotów. Tak się przy tym upierałam, że mama się w końcu roze śmiała i obiecała, że nie będzie więcej zadręczać mnie swoimi czarnymi myślami. Owszem, obiecała mi to, ale dotrzymać obietnicy było jej 6 niełatwo. Nie dziwiłam się temu. Wiedziałam, że dźwiga ciężar trudnych do wyobrażenia cierpień i nieszczęść. Mama szczególnie zadręczała się losem swojej przybranej siostry Beneathy i przyrodniego brata Brody'ego. Oboje znałam tylko ze zdjęć. Beni, jak nazywano zdrobniale Beneathę, zamor dowali młodociani bandyci, gdy mama mieszkała jeszcze z ro dziną Arnoldów w Waszyngtonie. Wujek Brody zginął w wy padku drogowym, gdy wracał do Waszyngtonu po wizycie u ma my, która wówczas żyła samotnie w domu prababci Hudson. Był przystojnym, inteligentnym i obiecującym chłopakiem. Po jego śmierci babcia Megan, prawdziwa matka mojej mamy, przeżyła okropne załamanie nerwowe i omal nie odebrała sobie życia. Ciotka Alison, siostra wujka Brody'ego, wciąż żywiła o to do mamy pretensje, choć od jakiegoś czasu starannie je ukry wała i zachowywała się całkiem przyzwoicie. Było to tym łatwiejsze, że nie widywaliśmy się z nią często. Ostatnio ciotka Alison rozwiodła się z mężem w dramatycznych oko licznościach, bo mąż oskarżał ją o to, że go zdradzała, i to bynajmniej nie z jednym tylko kochankiem! Tego mi jednak nie powiedziano, usłyszałam o tym przypadkiem. W naszym domu ściany nie nazbyt dobrze strzegą sekretów. Można by sądzić, że zamiast zapiekłej niechęci ciotka Alison powinna raczej żywić wobec mamy współczucie. Wkrótce po śmierci Brody'ego mama spadła z konia i została sparaliżowana od pasa w dół, a potem wiele wycierpiała ze strony zdziwacza łej czy wręcz szalonej ciotki Victorii. Siostra babci Megan przez jakiś czas wręcz więziła ją w domu prababci Hudson. Mama nienawidziła rozmów na ten temat. Mówiła, że sprowa dzają złe sny, ale naprawdę uważała nieszczęścia, jakie na nią spadły, za zasłużoną karę losu. Gdyby nie mój ojciec Austin, który był jej terapeutą, niewykluczone, że skończyłaby ze sobą, topiąc się w jeziorze rozciągającym się teraz przed nami. Co do mnie, byłam zdania, że dość już wylałyśmy łez. Przyszła pora na śmiech i pogodne, słoneczne dnie. Chciałam, żeby moje szesnaste urodziny zapoczątkowały lepszy i szczęś liwszy okres w naszym życiu. 7 Z miejsca, skąd spoglądałyśmy na jezioro, widać było wujka Roya, który naprawiał okiennicę w swoim domu. Wujek Roy Arnold był bratem tragicznie zmarłej Beneathy. Kiedy wyszedł z wojska, mama zaproponowała, żeby podjął pracę w firmie developerskiej i budowlanej Hudsonów. Wujek został majstrem, a wkrótce zaczął się spotykać z moją opiekunką Glendą Robinson, niezamężną matką starszego ode mnie o rok Harleya. Gdy Roy się jej oświadczył, a Glenda przyjęła jego oświadczyny, mama uparła się, żeby zbudowali dom na terenie naszej posiadłości. - Spójrz, jaki to szmat ziemi, Roy. Wszystko to należy do mnie - powiedziała wtedy. - Ziemia, z której nie mam żadnego pożytku. Przecież nie będę tu uprawiać bawełny ani tytoniu. To nie Tara - zażartowała mama. O ile wiem, z początku wujek Roy wcale nie był zachwy cony tym pomysłem. Dopiero ojciec zdołał go przekonać. Mama przypisywała postępowanie wujka Roya jego upartej dumie. Potem miałam się dowiedzieć, że wujkiem kierowały ważniejsze racje, racje płynące z najgłębszych pokładów duszy i odzywające się niemal co dzień. Mama uwielbiała opisywać dramatyczne wydarzenia z prze szłości. Niekiedy przemawiała niższym głosem, naśladując wujka Roya. Czasem się śmiałam, czasem słuchałam w po dziwie, zafascynowana tym, jak mama potrafi opowiadać i od grywać sceny z przeszłości. Właściwie nie było w tym nic dziwnego, w końcu uczyła się w młodości w znakomitej szkole teatralnej w Londynie i omal nie została aktorką. Mama opowiadała dalej: - Ponieważ Roy wciąż wzbraniał się przed budową domu na terenie naszej posiadłości, powiedziałam mu, że boi się poślubić białą kobietę i mieszkać z nią w tym samym miejscu, gdzie żyje biały, który ożenił się z Afro-Amerykanką. „Ale ty jesteś w połowie biała" - przypomniał mi Roy. „Sto pięć dziesiąt lat temu i tak byłabym niewolnicą na plantacji. Nie próbuj mi wmawiać, że jestem w czymkolwiek gorsza lub lepsza od ciebie. Gdyby mama Arnold usłyszała, co mówisz, Roy, przetrzepałaby ci skórę" - odparłam i pogroziłam mu 8 [ Pobierz całość w formacie PDF ] |