W pajęczynie mroku, Higgins Mary Clark
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Mary Higgins Clark W Pajęczynie Mroku Przełożyła Teresa Komłosz Poświęcam tę książkę pamięci Warrena, a także dedykuję ją Marilyn, Warrenowi, Carol i Patricii. Jesteście lustrem, w którym widzę siebie. Wspomnijcie nasze najszczęśliwsze lata. 1 Siedział nieruchomo przed telewizorem w pokoju 932 w hotelu Biltmore. Budzik zadzwonił o szóstej rano, ale on nie spał już od dawna. Zimny, porywisty wiatr uderzał z łoskotem o szyby i to wystarczyło, by wyrwać go z niespokojnego snu. Rozpoczął się dziennik. Nie interesowały go wiadomości, chciał tylko zobaczyć wywiad. Wiercił się na krześle, krzyżował i rozprostowywał nogi. Wcześniej wziął prysznic, ogolił się i włożył zielony garnitur, który miał na sobie wczoraj, gdy meldował się w hotelu. Świadomość, że nadszedł wreszcie ten dzień, sprawiła, że przy goleniu drżały mu ręce. Zaciął się w wargę. Rana trochę krwawiła, a słony smak krwi w ustach przyprawiał go o mdłości. Nienawidził krwi. Poprzedniego wieczoru, kiedy zjawił się w hotelu w nowym garniturze, ukrywając pod pachą niechlujnie wyglądający płaszcz, recepcjonista obrzucił go pogardliwym spojrzeniem i spytał, czy ma rezerwację. – Tak, mam rezerwację – odpowiedział zimno i widząc, że tamten stracił pewność siebie, dodał: – Zapłacę gotówką z góry. Wymelduję się w środę rano. Pokój kosztował sto czterdzieści dolarów za trzy noce. To oznaczało, że pozostało mu jedynie trzydzieści. Wystarczy w zupełności na tych parę dni, a do środy będzie miał osiemdziesiąt dwa tysiące dolarów. Przed oczami zajaśniał mu obraz jej twarzy. Zamrugał, aby go odpędzić, ponieważ, jak zawsze, zobaczył oczy – oczy jak dwa wielkie reflektory, które nieustannie go śledziły i nigdy nie gasły. Zapragnął napić się kawy i zadzwonił po obsługę hotelową. W ogromnym dzbanku, który miał w pokoju, zostało jej jeszcze trochę, ale wypłukał go, umył też filiżankę i spodek oraz szklankę po soku pomarańczowym i dopiero wtedy wystawił tacę na korytarz. Kończyła się właśnie jakaś reklama. Pochylił się do przodu z zainteresowaniem, chciał lepiej widzieć. Zaraz powinien zacząć się wywiad. Przekręcił w prawo gałkę potencjometru. Znajoma twarz redaktora, prowadzącego dziennik, wypełniła ekran. Bez uśmiechu, przytłumionym głosem Tom Brokaw zaczął mówić: – Przywrócenie kary śmierci stało się w tym kraju wydarzeniem wzbudzającym najwięcej emocji i kontrowersji od czasów wojny wietnamskiej. Za pięćdziesiąt dwie godziny, dwudziestego czwartego marca o jedenastej trzydzieści, odbędzie się szósta w tym roku egzekucja. Dziewiętnastoletni Ronald Thompson zostanie stracony na krześle elektrycznym. Mój gość... Kamera cofnęła się, obejmując dwoje ludzi siedzących po obu stronach Toma Brokawa. Mężczyzna na prawo miał niewiele ponad trzydzieści lat, choć jego jasne włosy były już przyprószone siwizną. Opierał podbródek na złożonych dłoniach, co nadawało mu wygląd człowieka pogrążonego w modlitwie, podkreślony jeszcze przez wygięcie ciemnych brwi nad stalowoniebieskimi oczami. Młoda kobieta po drugiej stronie prowadzącego wywiad siedziała sztywno wyprostowana. Włosy w kolorze miodu miała ściągnięte do tyłu w miękki węzeł. Zaciśnięte w pięści dłonie trzymała na kolanach. Zwilżyła językiem wargi i odgarnęła z czoła pojedynczy kosmyk. – Podczas naszego poprzedniego spotkania, sześć miesięcy temu – kontynuował Tom Brokaw – nasi goście dali przykład kontrowersyjnych postaw, przedstawiając swoje poglądy na temat kary śmierci. Sharon Martin, niezależna felietonistka, jest autorką poczytnej książki „Zbrodnia kary śmierci”. Stephen Peterson, wydawca czasopisma „Wydarzenia”, wypowiadał się w środkach masowego przekazu za przywróceniem kary śmierci w naszym kraju. – Teraz z nagłym ożywieniem zwrócił się do Steve’a: – Zacznijmy od pana, panie Peterson. Będąc świadkiem burzliwej reakcji opinii publicznej na egzekucje, które już zostały wykonane, nadal uważa pan, iż pańskie stanowisko jest uzasadnione? – Absolutnie – powiedział spokojnym głosem Steve i pochylił się do przodu. Prowadzący zwrócił się do drugiego gościa: – Pani Martin, a co pani o tym sądzi? Kobieta przesunęła się nieco na krześle, zwracając twarz w stronę pytającego. Była potwornie zmęczona. Przez ostatni miesiąc pracowała po dwadzieścia godzin dziennie, kontaktując się ze znanymi osobistościami, senatorami, kongresmanami oraz sędziami i bojownikami o prawa człowieka, przemawiając na uczelniach, w klubach kobiecych, a także namawiając wszystkich, aby pisali lub dzwonili do pani gubernator Connecticut i protestowali przeciw egzekucji Ronalda Thompsona. Odzew był ogromny i Sharon była pewna, że gubernator Greene rozważy sprawę ponownie. – Myślę... – powiedziała – ... jestem przekonana, że my, nasz kraj, zrobiliśmy ogromny krok wstecz, do średniowiecza. – Uniosła gazetę. – Spójrzcie tylko na nagłówki dzisiejszej prasy porannej. Zastanówcie się nad nimi! Są żądne krwi. – Szybko przebiegła je wzrokiem. – O ten... posłuchajcie... „Connecticut sprawdza działanie krzesła elektrycznego”. Albo ten... „Dziewiętnastolatek umrze w środę” i ten: „Skazany zabójca utrzymuje, że jest niewinny”. Wszystkie są żądne sensacji, wyrażają zdziczenie! – Głos jej się załamał i zagryzła wargi. Steve rzucił na nią szybkie spojrzenie. Tuż przed audycją powiedziano im, że pani gubernator zwołuje konferencję prasową, aby oznajmić, iż nie zgadza się na kolejne odroczenie egzekucji. Owa wiadomość załamała Sharon. W tej sytuacji nie powinni byli zgodzić się na udział w dzienniku. Decyzja pani gubernator uczyniła dzisiejsze wystąpienie Sharon bezcelowym, a Bóg jeden wie, że i Steve nie chciał tu być. Teraz jednak musiał coś powiedzieć. – Myślę, że każdy przyzwoity człowiek ubolewa nad żerowaniem na tragediach oraz potrzebą stosowania kary śmierci – oświadczył. – Ale pamiętajmy, że jest ona stosowana po dokładnym przeanalizowaniu wszystkich okoliczności łagodzących. Nie istnieje wyrok śmierci z założenia. – Czy jest pan przekonany, że w przypadku Ronalda Thompsona fakt, iż popełnił on morderstwo zaledwie parę dni po swych siedemnastych urodzinach, co oznacza, że dopiero od kilku dni zaczął podlegać karze dla dorosłych, nie powinien zostać wzięty pod uwagę? – zapytał Tom Brokaw. – Pan wie, że nie będę się wypowiadał co do tego konkretnego przypadku. Byłoby to niewłaściwe. – Rozumiem – odrzekł prowadzący. – Ale zajął pan określone stanowisko w tej sprawie kilka lat wcześniej... – Zawiesił głos, a po chwili kontynuował spokojnie: – ...zanim Ronald Thompson zamordował pańską żonę. „Ronald Thompson zamordował pańską żonę” – bezbarwny charakter tych słów wciąż zdumiewał Steve’a. Po dwóch i pół roku ciągle czuł wściekłość, że Nina umarła w taki sposób, życie zostało jej odebrane przez intruza, który wdarł się do ich domu i bezlitośnie okręcił apaszkę wokół jej szyi. Próbując oderwać myśli od tego obrazu, spojrzał przed siebie. – Kiedyś miałem nadzieję, że zakaz egzekucji w naszym kraju będzie trwały – powiedział. – Ale, jak pan zauważył, na długo przed tragedią w mojej rodzinie doszedłem do wniosku, iż jeśli mamy chronić podstawowe prawa ludzkie... prawo do swobodnego poruszania się czy też do poczucia bezpieczeństwa we własnym domu, musimy powstrzymać przestępców. Niestety, wygląda na to, że jedynym sposobem powstrzymania potencjalnych morderców jest traktowanie ich tak samo brutalnie, jak oni traktują swoje ofiary. Od czasu pierwszej egzekucji, która odbyła się dwa lata temu, liczba morderstw w największych skupiskach miejskich w kraju obniżyła się gwałtownie. Sharon pochyliła się do przodu. – W twoich ustach brzmi to tak logicznie! – wykrzyknęła. – Czy nic zdajesz sobie sprawy z tego, że czterdzieści pięć procent morderstw popełniają ludzie w wieku poniżej dwudziestu pięciu lat, z których wielu pochodzi z tragicznie obciążonych środowisk rodzinnych i cierpi na zaburzenia osobowości? Samotny telewidz w pokoju 932 w hotelu Biltmore oderwał wzrok od Steve’a Petersona i uważnie przyjrzał się kobiecie. To ta pisarka, którą Steve coraz poważniej się interesował. Zupełnie niepodobna do jego żony. Wysoka, o wysportowanej, smukłej sylwetce. Żona Steve’a była drobna, o trochę lalkowatej urodzie, miała krągłe piersi i czarne, kręcone włosy. Oczy Sharon Martin przypominały ocean. Któregoś dnia mężczyzna wybrał się na plażę do Jones Beach, ponieważ słyszał, że to dobre miejsce do podrywania dziewcząt. Niestety, w jego przypadku stwierdzenie to się nie sprawdziło. Ostatecznie więc siedział i gapił się na ocean, obserwując zmieniające się barwy. Zieleń. To było to. Zieleń dodana do błękitu i zmącona. Podobały mu się oczy tego koloru. Co mówił Steve? Ach tak, powiedział coś o tym, że żal mu ofiar, „ludzi niemogących się bronić”, nie ich oprawców. – Ja też im współczuję! – zawołała Sharon. – Ale to nie jest kwestia albo-albo. Czy nie sądzisz, że dożywotnie więzienie to wystarczająca kara dla wszystkich Ronaldów Thompsonów na tym świecie? – Zapomniała o Tomie Brokawie i kamerach telewizyjnych, raz jeszcze starając się przekonać Steve’a. – Jak możesz, ty, taki wrażliwy... tak bardzo ceniący życie... chcieć zastąpić Boga? – zapytała. – Czy ktokolwiek może rościć sobie prawo do wydawania wyroków w imieniu Pana Boga? Ta kłótnia zaczęła się i teraz kończyła tak samo, jak sześć miesięcy temu, gdy spotkali się w tym programie po raz pierwszy. – Kończy się nasz czas na antenie – odezwał się Tom Brokaw. – Czy możemy podsumować to wszystko stwierdzeniem, iż mimo publicznych demonstracji, buntów w więzieniach i studenckich wieców pan, panie Peterson, nadal wierzy, że gwałtowny spadek liczby przypadkowych morderstw usprawiedliwia egzekucję? – Wierzę w moralne prawo... obowiązek... społeczeństwa do samoobrony i rządu do obrony [ Pobierz całość w formacie PDF ] |