W drodze 8 2009(1), UWOLNIENIE OD ZLYCH DUCHOW
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
W drodze Nr 8 (432) 2009 – Tomasz Grabowski OP 16-08-2009: Nie jestem Martą Robin – Tomasz Zamorski OP 23-08-2009: Ostra jazda bez trzymanki – Michał Murzyn OP 30-08-2009: Kryształowa świętość – Krzysztof Pałys OP dogmat • ROZMOWA W DRODZE Podrzucam ludziom kukułcze jaja od szkoły ewangelizacji do centrum rehabilitacji uzależnionych – rozmowa z Piotrem Kurkiewiczem OFMCap choroba alkoholowa w oczach terapeuty – Maria Matuszewska Niedomknięta przeszłość o ludziach wyrosłych w rodzinach z problemem uzależnienia – Robert Haściło Czy uzależniony może być wartościową osobą? odzyskiwanie trzeźwego spojrzenia – Zbigniew Budyn TChr Spowiednik nie może się przerazić osoba uzależniona i współuzależniona w konfesjonale – rozmowa z Wojciechem Prusem OP • OPOWIADANIE Piekło i niebo (2) – Jan Grzegorczyk „ Życie Duchowe” • KIEDY SIĘ MODLISZ Benedyktyńska kwoka skutki modlitwy oderwanej od życia – Michał Zioło OCSO • SZUKAJĄCYM DROGI Aktualność ofiar, które przeminęły chrześcijanin wobec Starego Prawa – Jacek Salij OP – Dariusz Kowalczyk SJ Kalwin daje do myślenia – Jarosław Makowski Na krańce świata – Jan Góra OP DOMINIKANIE NA NIEDZIELĘ XVIII NIEDZIELA ZWYKŁA, 2 SIERPNIA 2009 • DOMINIKANIE NA NIEDZIELĘ 02-08-2009: Co przed nami? – Wojciech Czwichocki OP 09-08-2009: Kim jestem? – Tomasz Golonka OP 15-08-2009: Wiara i tego sam • UZALEŻNIENIA – ROZGRZESZAĆ CZY LECZYĆ Niedobra miłość bolesne tajemnice erotomanów – Stanisław Zasada Żałuję tego słoneczka ciepłego omotani wirtualną siecią – Marta Tylenda Poddaj się, żeby wygrać czego szuka hazardzista – Katarzyna Kolska Nie wyjdziesz z • ORIENTACJE „ Pastores” krocionogami • FELIETONY Ars, Cluny, La Salette – Grzegorz Górny Front walki z Co przed nami? Wj 16,2–4.12–15 • Ps 78 • Ef 4,17.20–24 • J 6,24–35 Biegnie pierwsza, zawsze przed nami. Dobra lub zła sława. Częściej zła niestety. Och, jak bardzo chcielibyśmy wyjechać, opuścić miejsce, gdzie oprócz imienia i nazwiska towarzyszy nam zawsze krótka charakterystyka. Niepełny biogram, notatka do encyklopedii nieudaczników albo słownika głupców. „No nie wiesz, to ten facet, który na zebraniu…”, „A pamiętasz, jak w czasie obiadu…”, „I ona wtedy…”. Tak, na zawsze pozostaje z nami niczym najwierniejszy przyjaciel. Już nigdy cię nie opuszczę, więc my chcemy opuścić, popatrzeć prosto w oczy innym ludziom albo w swoje odbicie w lustrze. Bez dławienia w gardle, czy ledwie już odczuwanego skurczu mięśni karku. I jedziemy, daleko, daleko, w nowe miejsca, inne bajki, ale ona już tam jest. Przybyła tu przed nami. Wyszeptana w słuchawkę telefonu, przesłana mailem, wymamrotana przy kolejnym piwie. Wstydliwa forpoczta, szybsza niż nasze dobre chęci i szczere nadzieje. I nawet jeśli uspokoimy samych siebie, że to histeria, że dramatyzujemy, że głupio wyglądamy w roli Hamleta wijącego się na scenie i że to nie scena przecież, to jednak nie opuszcza nas pragnienie nowego początku. Skalkulowali to dokładnie, przeliczyli wszystkie łodzie. Co jeszcze mogło ujść ich uwagi? Wciąż mieli przed oczami dwanaście koszy ułomków, a brzuchy przyjemnie pełne. Tak pięknie mówił do nich, do których nikt się nie zwracał. Byli ważni. Nie tylko mówił, ale jeszcze dawał chleb, i to znikąd, jakby stwarzał go z niczego. Kiedy mógł się wymknąć i dokąd poszedł? Czyżby miało nie być dalszego ciągu? Ale teraz jest, stoi przed nimi, wyprzedził ich jakoś tajemniczo. Nic przecież nie wiedzieli o Jego nocnym spacerze po falach jeziora. „Kiedy tu przybyłeś?”, szybciej niż nasze nadzieje i strach przed porzuceniem. Nowe miejsca i czasy. Dziób łodzi wbija się w zarośla. Brzeg jeziora po przeprawie. Co mnie tu czeka? Kto na mnie tu czeka? Przyszłość nie jest bezludną wyspą, a ja nie jestem rozbitkiem ściskającym z lękiem swoją niepewną tożsamość. Nawet jeśli, lądując jak astronauci na Solaris, spotkamy w przyszłości utkane z naszego wstydu niechciane historie, On będzie tam także, będzie przede wszystkim. Ostatecznie to Bóg jest naszą przyszłością, naszym nowym początkiem. Wojciech Czwichocki OP XIX NIEDZIELA ZWYKŁA, 9 SIERPNIA 2009 Kim jestem? 1Krl 19,4–8 • Ps 34 • Ef 4,30–5,2 • J 6,41–51 Wychowawcy, mistrzowie duchowi, uważający się, bądź uważani za autorytety zwracają często uwagę, by nie zaczynać wypowiedzi od słowa „Ja”: „Ja myślę”, „Ja uważam”, „Ja sądzę” itd. Bo to takie egocentryczne, narcystyczne, rażące pychą, niepokorne, aroganckie. Ciekawe. Jezus bardzo często zaczyna swoje wypowiedzi od „Ja”. W Kazaniu na Górze, nawiązując do przepisów Starego Prawa, posługuje się frazą „A Ja wam powiadam”. Na przykład: „Słyszeliście, że powiedziano przodkom: Nie zabijaj (…) A Ja wam powiadam: Każdy, kto się gniewa na swojego brata, podlega sądowi”. Jeszcze ciekawsze są określenia, które Jezus odnosi do siebie – imiona, można by rzec: „Ja jestem dobrym pasterzem”, „Ja jestem bramą owiec”, „Ja jestem światłością świata”, „Ja jestem krzewem winnym”, „Ja jestem chlebem żywym” i wreszcie po prostu „Ja jestem”. I oczywiście przez myśl nikomu nie przejdzie, by były one choć cieniem, nikłym przejawem zdarzającej się ludziom autopromocji, megalomanii czy czegoś równie niecnego. Czym są zatem? Są przesłaniem, zaproszeniem, objawieniem i równocześnie przejawem głębokiego poczucia własnej tożsamości. Jezus doskonale wiedział, kim jest. Czy od razu wiedział? Nie sądzę. Skoro był do nas podobny we wszystkim, to nabierał tej świadomości stopniowo. Jezus rozwijał się w swojej świadomości siebie, w swojej świadomości danej Mu misji. Nie używał wszystkich określeń – imion od razu. Jakby szukał słów, docierał do adekwatnych, właściwych. Nie bez bólu i ciemności je odkrywał, a im bliższe były istoty, tym bardziej okupione były czekaniem. „Ja jestem chlebem żywym” to jedno z pierwszych – bardzo śmiałe, odważne. Do „Ja jestem” – imienia Boga samego – dociera jako do jednego z ostatnich. Podążający za Jezusem uczniowie to nadążali za Nim – Piotr był w stanie jednoznacznie wyznać: „Ty jesteś Mesjasz, Syn Boga żywego”, to znowu gubili się – ten sam Piotr zachowuje się, jakby kompletnie nie rozumiał, co przed chwilą wyznał. Tożsamość. Własne imię. Kim jestem? To pytanie każdego człowieka. Im pewniejsza odpowiedź, tym większa moc. Szukając odpowiedzi, idzie się przez niemoc. Można znaleźć podobnych sobie – towarzyszy drogi; można spotkać się z niezrozumieniem – dezaprobatą; zdarza się grono szemrzących, przewrotnych klakierów. Niektórym wystarczy, że znajdą odpowiedź raz jeden. Inni szukają ponownie. Jeszcze inni idą bez końca. Bo człowiek nie jest stałością, człowiek się staje. Tomasz Golonka OP UROCZYSTOŚĆ WNIEBOWZIĘCIA NAJŚWIĘTSZEJ MARYI PANNY, 15 SIERPNIA 2009 Wiara i dogmat Ap 11,19a;12,1.3–6a.10ab • Ps 45 • 1 Kor 15,20–26 • Łk 1,39–56 Historia uroczystości Wniebowzięcia Najświętszej Maryi Panny to jedna z tych opowieści Kościoła, w których tętni życie wiary i piękno dogmatu. W sformułowaniu tej prawdy najważniejsze z ról odegrały liturgia i pobożność prostego ludu, choć nie bez znaczenia były również przenikliwość poetów i subtelność papieży. Już od II wieku chrześcijanie czcili Tę, która została wybrana na Matkę Pana, a o której Koptowie mówią, że urodziła się dla nieba 206 dni po wspomnieniu Narodzenia Chrystusa. W Efezie potwierdzono, że jest prawdziwą Matką Boga i uznano, że powszechnie należy czcić jej święte człowieczeństwo. Dlatego Sergiusz I, papież rodem z Syrii, ogłosił jej wyjątkowe święto: wspomnienie wzięcia do nieba. Gdy badamy dzieje dogmatu o wziętej do nieba Niewieście, zauważamy, że jako jeden z nielicznych krystalizował się nie tyle w ramach sporu teologów, ile w atmosferze święta wierzących. Radość związana z przyjęciem tej prawdy wiary przepełnia dzisiejsze czytania, a w szczególności wyjątek z Ewangelii według świętego Łukasza. Pada w nim zdanie, w którym jak w soczewce skupia się sens dogmatu: „Błogosławiona jesteś między niewiastami”. To nie święty Łukasz wymyślił to zdanie i nie tylko Maryja została nim opisana. Fraza o błogosławionej pośród niewiast pojawia się w Biblii dużo wcześniej: raz użyta w stosunku do Jael, która kołkiem od namiotu przebiła czaszkę Sisery, wodza wojsk kananejskich; a za drugim razem skierowana została do Judyty, która odcięła głowę Holofernesa, prześladowcy Izraelitów. Maryja jest trzecią kobietą w Biblii, która zasłużyła na tytuł błogosławionej między niewiastami. Stało się tak, ponieważ Ona zwyciężyła w bitwie ze śmiertelnym wrogiem człowieka, wrogiem, który o mały włos wygrałby nierówną walkę. Na szczęście, wbrew nadziei, dziewica z Nazaretu starła mu głowę. Tym razem dowodem zwycięstwa młodej Żydówki nie jest głowa diabła. Dowodem zwycięstwa jest ciało Maryi. Nienaruszone przez grzech, nieskażone śmiercią, pełne życia i piękna. Kobiece ciało wzięte do nieba na wzór ciała Nowego Adama – Chrystusa – który do nieba wstąpił. Czcząc Niepokalaną i myśląc o Błogosławionej, wznosimy głowę, wyprostowani patrzymy w niebo, bo zwyciężyła Dziewica i zasiada na wysokim tronie. Potyczki, często przegrane zmagania, ofiary nic nie znaczą, gdy pewni zwycięstwa możemy podziwiać Tę pierwszą z niewiast. Ona jest dowodem naszego zbawienia, wobec niej Bóg okazał się mocny, właśnie ją wywyższył, poniżając pysznego smoka, który choć groźny, butny i dumny, wobec niej jest bezsilny. Tomasz Grabowski OP XX NIEDZIELA ZWYKŁA, 16 SIERPNIA 2009 Nie jestem Martą Robin Prz 9,1–6 • Ps 34 • Ef 5,15–20 • J 6,51–58 Dla francuskiej mistyczki Marty Robin był jedynym pokarmem, a więc chlebem powszednim. Dla większości z nas, zjadaczy bułek z szynką i schabowego, jest pokarmem niejedynym. Smaku w hostii nie znajdujemy zresztą zbyt wiele, nie mówiąc już o smaku czy kosztowaniu Boga. Jak jednak dotrzeć do tego smaku właściwego? Jak Cię przyjąć, Panie, a nie tylko zjeść? Jak pozwolić, byś zamieszkał, przebóstwił nas – jak mówią bracia ze Wschodu? Komunia zaczyna się od odkrycia naszej niewystarczalności. Szukamy drugiego człowieka dla siebie, żeby się podzielić, żeby go przyjąć. Jakbyśmy chcieli wtulić się w jego ramiona i przetrwać. Jakbyśmy byli ożywiani wspólnym krwiobiegiem, już nie dwoje, ale jedno. Ale nawet w chwilach przebłysku i geniuszu zjednoczenia pozostajemy osobno, w dodatku narażeni na utratę. Ta chwila bliskości przemija, my przemijamy… Jak więc to zatrzymać, jak nakarmić się życiem? Może rację mają pesymiści, mówiąc: „straszną jest rzeczą urodzić się człowiekiem, straszną jest rzeczą wiedzieć, że umrzesz”. Gorzka to prawda o życiu. Ale wtedy też budzi się w nas rodzaj głodu, który bywa ślepym i niezidentyfikowanym niepokojem, szukaniem sycącego smaku życia, które się nie kończy. Twój chleb, Panie – Twoje ciało i Twoja krew to obietnica, że Nieskończone i Trwające zabiera i przemienia naszą skończoność, doraźność, przygodność i niekonieczność. Jednak ta obietnica życia wiecznego – biały opłatek – zdaje się marną bronią i lichą nadzieją wobec bólu przemijalności ciała, zdrowia, upływu czasu, samotnej starości, w końcu własnej i cudzej śmierci – czy nie wymagasz od nas słabych zbyt wielkiej wiary? Odpowiedzi, które rodzą się w mojej głowie i sercu, mówią o Twojej bezbronności, która jest jak bezbronność opłatka. Dlatego komunii z Tobą trzeba się uczyć, pokorniejąc. Ty sam prowadzisz do niej, do większego głodu i smaku. Uczysz też, że – by zbliżyć się do Ciebie – trzeba przejść przez bramę człowieka. Ludzka „bliskość” uczy bliskości Boga, a Boskie blisko, kiedy karmisz nas hostią, uczy trwania przy drugim. Boskoludzka komunia życia, wymiana i zależność. Twój chleb nazywają zadatkiem wieczności, a więc możliwością, otwarciem, wyprowadzaniem z niemocy i ograniczeń, z naszej niepewności ku czemuś, co nie przemija. Sam wiesz, jak trudno w to uwierzyć, jak trudno przyjąć Tajemnicę, ile w nas oporu przed prostotą tego znaku. Dlatego przyznaję, że więcej nie rozumiem, niż wiem, i proszę, przymnóż mi wiary, póki co nie jestem Martą Robin. Tomasz Zamorski OP XXI NIEDZIELA ZWYKŁA, 23 SIERPNIA 2009 Ostra jazda bez trzymanki Joz 24,1–2a.15–17.18b • Ps 34 • Ef 5,21–32 • J 6,54.60–69 Kiedy byłem niesfornym uczniem technikum, lubiłem jeździć autobusami komunikacji miejskiej bez używania poręczy czy innych przyrządów służących do stabilnego podróżowania. Ruch autobusu miotał bezwładnym ciałem po całym pojeździe, rzucając co chwila na innych pasażerów, wzbudzając w nich zgorszenie oraz jednoznaczne oceny dotyczące aktualnego wychowania młodzieży. Dzisiejsza Ewangelia jest zaproszeniem do odbycia takiej podróży. Życie oparte na realnej obecności Boga w Eucharystii czy wiara w życie wieczne są treściami, które dla siedzących spokojnie w autobusie Kościoła pasażerów mogą być trudne do przyjęcia. Dla wielu szaleństwem wydaje się życie wiarą, które tak bardzo odstaje od tego, co uznaje się za racjonalną czy powszechną normę zachowań. Przypomina to właśnie jazdę autobusem bez trzymanki. Te prawdy człowiekiem rzucają. Ich siła jest tak wielka, że trudno wysiedzieć grzecznie w jednym miejscu. Niedawno odprawiałem mszę świętą w więzieniu. Zapytałem penitencjariuszy, czy mają przyjaciela gotowego oddać za nich życie? Był to jedyny moment, w którym kazanie poruszyło słuchaczy. Prawda o Bogu, który oddał życie i zmartwychwstał, nie pozwala przejść obok siebie obojętnie. Gdy słyszymy słowa: „Czy i wy chcecie odejść?” (J 6,67), wówczas nasuwa się pytanie o to, czy chcemy odbyć tę podróż, opierając się na słowach, które „są duchem i życiem” (J 6,63). Życie z ducha jest wyprawą niezbyt wygodną, często można nabić sobie guza i zostać przez współpasażera potraktowanym obcesowo. Tymczasem Bóg oczekuje, że dojedziemy do końcowego przystanku z napisem „Królestwo niebieskie” „nie mający skazy czy zmarszczki” (Ef 5,27). Wszyscy, jadąc autobusem życia, ścieramy się, rozmawiamy, debatujemy, kłócimy się. Dlatego w słowach drugiego czytania otrzymujemy wzór tworzenia wspólnoty podróżnych. Ideał miłości małżeńskiej oparty jest na autorytecie samego Jezusa, który kocha każdego człowieka i cały Kościół. Oddanie życia za człowieka jest realizacją tej miłości. Oddanie życia to często nie krwawe męczeństwo, ale każdy wysiłek zmierzający do szukania dobra drugiego człowieka, a umniejszania siebie samego, własnych zachcianek czy przywiązania do własnych planów. Miłej podróży! Michał Murzyn OP XXII NIEDZIELA ZWYKŁA, 30 SIERPNIA 2009 Kryształowa świętość [ Pobierz całość w formacie PDF ] |