W poszukiwaniu chrześcijańskiej wolności, W poszukiwaniu chrześcijańskiej wolności.R. Franz
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
P r z e d m o w a U PŁYNĘŁO kilka lat od mojej rezygnacji z Ciała Kierowniczego Świadków Jehowy, grona, które zarządza i sprawuje kontrolę nad międzynarodowym wyznaniem, oraz w znacznym stopniu sposób nad myśleniem, wypowiadaniem się i całym życiem milionów członków tego religijnego ruchu. Wydarzenia, które doprowadziły do rezygnacji oraz następujące po nich wypadki, które spowodowały moje wykluczenie z ruchu są szczegółowo opisane we wcześniejszej pracy Kryzys sumienia . Książka ta w swojej pierwotnej wersji z roku 1983 kończy się takimi słowami: Wdzięczny jestem za to, że informacje zawarte w tej książce mogłem udostępnić szerszemu kręgowi ludzi. Myślę, że mają oni prawo je usłyszeć. Można by powiedzieć o wiele więcej, i może należałoby to powiedzieć, aby nakreślić całościowy obraz sytuacji. Ale czy czas, życie i okoliczności pozwolą na to, czy też nie, to rezultaty tego, co zostało dotychczas powiedziane, z ufnością składam w Boże ręce. Miałem wówczas 61 lat. W ciągu dwóch dziesięcioleci, jakie dotąd upłynęły otrzymałem tysiące listów i telefonów z każdej części świata. Wielu z owych korespondentów to byli Świadkowie, a prawie drugie tyle to osoby nadal zrzeszone w organizacji. Reprezentują oni przekrojowo wszystkie poziomy organizacyjnej drabiny. Korespondencja nadchodziła od osób, które zajmowały – lub nadal zajmują – takie pozycje, jak pionierzy, pionierzy specjalni, misjonarze, słudzy pomocniczy, starsi, nadzorcy miast, nadzorcy obwodu i okręgowi czy koordynatorzy oddziałów. Kilkuset piszących czy dzwoniących było swego czasu członkami personelu Biura Głównego Strażnicy w Brooklynie albo należeli do personelu jej Biur Oddziałów w innych krajach, a inni służyli jako misjonarze na terenach zagranicznych. W dalszej części przytoczę kilka z otrzymanych listów. Celem nie jest tu autoreklama ale pokazanie ich niepokojów, jakiego podejścia oczekiwali, oraz jakie cechy serca ujawnili. To, co wyrażali pokazało, że informacje dostarczone w Kryzysie Sumienia wypełniły szczególne potrzeby. Dyskusje Ciała Kierowniczego, jego doktrynalność, proces podejmowania decyzji i metody tworzenia pisanego materiału, którym karmią się wszyscy członkowie – wszystko to jest owiane tajemnicą. Wielu Świadków, łącznie ze starszymi i innymi osobami na odpowiedzialnych stanowiskach, odczuło poważne zaniepokojenie, jednak to położyło podwaliny pod „złożenie wszystkich kawałków w całość”. Kryzys Sumienia dostarczył faktów wcześniej dla nich niedostępnych. Posłużyły one jako ”katalizator” zbierający wszystkie elementy problemów, które dostrzegali w organizacji i pomagający im zrozumieć, dlaczego te problemy istniały. Informacje te spowodowały uwolnienie ich od fałszywego poczucia winy, zrodzonego z idei, że ich służba dla Boga musi odbywać się poprzez jakąś organizację, to znaczy w szczególnym sensie poprzez organizację Strażnicy. Pozwoliły one rozwiać odczucie odcięcia od Boga jedynie ze względu na odcięcie – lub też odejście – od tej organizacji. Ilustruje to list od pewnego mężczyzny z Australii, który wraz z żoną spędził czterdzieści bardzo aktywnych lat w organizacji Strażnicy, a ponieważ nie był w stanie pogodzić się z niektórymi organizacyjnymi dogmatami i zasadami został „wyłączony ze społeczności” w roku 1984. Napisał on: Zostałem upoważniony przez członków mojej rodziny do napisania wyrazów głębokiej wdzięczności za olbrzymią pomoc, jaki Kryzys Sumienia dał wszystkim nam w rozjaśnieniu i poszerzeniu naszego zrozumienia kwestii, które nas niepokoiły i przygnębiały przez wiele lat. Za podzielanie naszych poglądów, które były tolerancyjne (gdyż nie byliśmy już związani z organizacją) mój syn z żoną zostali wykluczeni z ruchu w 1986 roku. (...) Książka ta bardzo przyczyniła się do jedności naszej rodziny w czasie najgorszego kryzysu, który rozpoczął się w momencie naszego odsunięcia się od ruchu i pomogła stanąć nam na własnych nogach w sensie duchowym i podjąć moralne decyzje oparte na naszej własnej jedności, a nie na polityce ruchu. Pewna młoda kobieta, która przez wiele lat była pełnoczasową „pionierką”, a później była członkiem personelu Biura Głównego Strażnicy, odsłania trudności przeistoczenia się z oddanego „członka organizacji” w osobę mającą bliski i prawdziwy związek z Bogiem. Pisząc z Pensylwanii, powiada: Twoja relacja o tym, co wydarzyło się w sprawach organizacyjnych, jak również w kwestiach osobistych, była dla mnie nie tylko otworzeniem oczu i serca, ale także w dużej mierze potwierdziła to, co czułam przez lata. (…) Przed przeczytaniem twojej książki nie uświadamiałam sobie wielkiego wpływu organizacji na moje życie, nawet w czasie mojego [późniejszego] wyłączenia ze społeczności. Wcześniej czułam się tak zagubiona, tak niegodna posiadania jakichkolwiek osobistych relacji, ponieważ nie byłam już w organizacji. Teraz po raz pierwszy, od bardzo, bardzo długiego czasu czuję się wolna, aby oddawać cześć Jehowie poprzez Chrystusa poza organizacją. Mogę teraz zbliżyć się do Jehowy w modlitwie i mogę być jego sługą. Łzy spływały mi z oczu i nareszcie ból został mi zdjęty z serca. Kolejna część jej listu zawiera pochlebne uwagi o sposobie, w jaki książka została napisana. Zgodnie z tym, co wcześniej stwierdziłem przytaczam list, ponieważ ilustruje coś, co jest prawdą tyczącą wszystkich piszących, że nie są zwolennikami mściwej literatury przeciwko Świadkom Jehowy, i że nadal mają ciepłe uczucia dla tych, którzy są w organizacji i nie czują do nich urazy. Dalej pisze: Byłam pod wielkim wrażeniem sposobu, w jaki napisałeś swoją książkę. Przebija przez nią miłość, jaką miałeś i nadal masz w stosunku do braci. Twoje wypowiedzi nie są gorzkie czy mściwe, ale po prostu oddają fakty w najłagodniejszy z możliwych sposobów. Kiedy należałam do organizacji spotkałam wspaniałych, nadzwyczajnych ludzi, a wiele z moich doświadczeń było wartych zapamiętania i szczęśliwych. Sporo z tego, czego mnie nauczono w organizacji było oparte na Biblii i nadal tkwi głęboko w moim umyśle i sercu. Za to jestem bardzo wdzięczna. Jednakże widziałam i czułam też – tak w moim życiu i w życiu innych – skutki tego, kiedy organizacyjne prawa kierowały ludzkim sumieniami, przez co zajmowały miejsce Biblii. Takie pojmowanie siało jednakowe spustoszenie w życiu mężczyzn, kobiet i dzieci. List od innej kobiety piszącej ze środkowo-zachodnich Stanów Zjednoczonych ilustruje podobnie ”pustoszące” doświadczenia: Opuściłam organizację w 1980 roku przestając po prostu chodzić na zebrania. Nie wiem czy się orientujesz, ale nie można odejść ot tak sobie. Moja matka napisała do mnie w 1981 roku, że nie może się już więcej ze mną spotykać ani utrzymywać kontaktów, ponieważ nie chodzę na zebrania. Oczywiście moi bracia postąpili podobnie. Nasza córka zginęła w styczniu 1983 roku. Matka nie przyjechała na pogrzeb, ani nie wysłała kondolencji. Wychowuję czwórkę dzieci mojej córki i przekonałam się w trudnych chwilach, kim są moi prawdziwi przyjaciele. Ludzie, których nawet nie znałam okazali mi współczucie i pomogli mi przy dzieciach. Dali pieniądze, czas i wszystko, w czym mogliby mnie wesprzeć. Czułam się tak zawstydzona na myśl, że odwróciłam się plecami na wiele lat do (nie będących Świadkami) sąsiadów i krewnych, tak chętnych do pomocy. Nigdy nie przestali mnie kochać. Nie jestem w stanie powiedzieć ile razy płakałam nad straconymi latami, kiedy traktowałam ich jako “ludzi ze świata”. Chrzest przyjęłam w 1946 roku, a około roku 1971 zaczęłam uświadamiać sobie, że nie wszystko wygląda tak chrześcijańsko. Badałam Pismo Święte i nie znajdowałam żadnych podstaw dla tego, co działo się w zborze. (...) W tym czasie przeczytałam książkę Miltona Kovitz‟a „Fundamental Liberties of a Free People” [ Podstawowe swobody wolnego ludu ]. Zaczęłam zastanawiać się jak Towarzystwo [Strażnica] mogło tak wytrwale walczyć o swobody zagwarantowane w konstytucji, i odmawiać tych samych swobód innym – chociaż były także były oparte na konstytucji, takich jak prawo do wolności słowa, prywatności itp. Niedopuszczalne było kierowanie się osobistym sumieniem. Z wyjątkiem jednej czy dwóch osób, mężczyźni w zborze byli bardziej zainteresowani objęciem jakiejś pozycji dającej im władzę, niż modleniem się o prawdziwe zrozumienie i osiągnięcie go. Komentarze w czasie zebrań były po prostu „powtarzaniem niczym papugi” zadrukowanych stron w Strażnicach . Nie okazywano żadnego zainteresowania tymi, którzy osłabli, a jedynie jakiś przytłaczający przymus „utrzymania organizacji w czystości (…)”. Zapomniałam tak wiele rzeczy, imion, dat, że nie mogę pisać z tak wielką kompetencją jak ty. Ale nie odczuwam z tego powodu żalu. Cieszę się, że to przemija. I coś jeszcze. Stwierdziłam, że już prawie wcale nie potrafię się modlić. Chciałabym, jednak nie wiem jak rozwinąć osobiste stosunki z Bogiem i Chrystusem. Kiedy próbuję się modlić wracają zranione uczucia związane z organizacją. Po przeczytaniu twojej książki, zatopiłam się w poczuciu smutku nad tymi, którzy próbują zebrać się na potrzebną im odwagę i prosiłam Boga o pomoc dla nich. Pierwsza prawdziwa modlitwa od długiego czasu. Dziękuję. Jeszcze inni, którzy pisali, nie mieli żadnych powiązań ze Świadkami Jehowy, ale doświadczali podobnej walki sumienia odnośnie swojej religii. Typowym listem jest ten od małżeństwa z Kalifornii: Wraz z żoną nabyliśmy niedawno egzemplarz twojego Kryzysu Sumienia . Byliśmy bardzo podekscytowani „odkrywaniem” go. Dziękujemy ci za napisanie z wdziękiem i godnością o obszarach tak często cechujących się sensacyjnością i rozgoryczeniem. Twoje doświadczenia były dla nas szczególnie krzepiące – niedawno opuściliśmy kościół naszych przodków, kościół Mormonów, aby czcić Ojca „w duchu i w prawdzie”, w sposób nieskażony „ludzkimi przykazaniami i naukami”. W twojej historii znaleźliśmy wiele podobieństw. (…) Jeszcze raz dziękujemy ci za odważne świadectwo o łaskawości Boga w twoim życiu. Oby wziął cię On pod swoje kojące skrzydła. Nie czuję, że to, co napisałem jest szczególnym aktem „odwagi”. Napisałem tę książkę, ponieważ czułem, że ludzie mają prawo poznać sprawy, które w inny sposób nie byłyby dla nich dostępne. Tym, co w tej wielotysięcznej korespondencji sprawia najwięcej satysfakcji są te wypowiedzi, które wskazują że poszczególne osoby nawiązują coraz bliższą więź z ich niebiańskim Ojcem i Jego Synem oraz odnawiają lub umacniają swoją wiarę i zaufanie do Nich. Mam też wiele satysfakcji czytając liczne wzmianki w listach, że wielu ludzi uwolniło się od rozgoryczenia i uraz. Ja nie żywię takich uczuć w stosunku do Świadków Jehowy i jestem szczęśliwy, iż to, co napisałem nie odzwierciedliło takich negatywnych emocji. Listy otrzymane od ludzi bijących na oślep w ruch, w jego przywódców czy członków, dające upust szyderstwu i sarkazmowi, w żadnym wypadku nie sprawiają mi przyjemności. Jestem zdania, że jeżeli ktoś uważa, iż jakieś poszczególne osoby w organizacji lub jej przywódcy stanowią prawdziwe niebezpieczeństwo, gubi istotę rzeczy. Żyłem pomiędzy tymi ludźmi przez blisko sześćdziesiąt lat i nie waham się powiedzieć, że są tak samo szczerzy w swoich przekonaniach jak ludzie należący do innych religii. Znałem osobiście członków Ciała Kierowniczego i chociaż nie mogę tego powiedzieć o wszystkich, wielu z nich jest zasadniczo dobrymi i uczciwymi ludźmi, którzy po prostu robią to, czego się od nich oczekuje; tego, co robiono tradycyjnie w przeszłości. Jest to spuścizna z przeszłości. W ich umysłach ”organizacja” jest nieodłącznie i nierozerwalnie utożsamiana z Bogiem i Chrystusem. Niemniej jednak błąd był i jest przedstawiany jako prawda, mechanizmy działania były i są takie, iż poważnie wprowadzają w błąd i zniekształcają nauki i ścieżkę życiową Syna Bożego. I chociaż osoby w tym uczestniczące nie mogą nic na to poradzić lecz tylko – każdy z osobna – ponieść za to własną miarę odpowiedzialności, to pomimo wszystko nie oni sami są podstawowym źródłem problemu. Większym od samych ludzi prawdziwym problemem, prawdziwym niebezpieczeństwem, są przekonania i pojmowanie spraw. One tworzą główne źródło, z którego rodzą się mylne nauki, niewłaściwe postawy i surowe działania. Do organizacji Świadków Jehowy przyłączają się najróżniejsi ludzie z najróżniejszych powodów. I najróżniejsi ludzie (obecnie setki tysięcy) z najróżniejszych powodów ją opuszczają. Niektórzy odchodzą – jak to ujął jeden z byłych Świadków – „z powodu całego tego zła”. I chociaż sposób na życie jaki potem obrali, może wskazywać na pobudki, jakie ich do tego pchnęły, nie jest to absolutnie oczywistym wyznacznikiem. Wielu z nich przechodzi przez okres przejściowy, naznaczony nawet zwątpieniem we wszystko, a spowodowany poważnym rozczarowaniem. Są chwilowo zagubieni i dopiero, kiedy przejdą przez ten etap można wyraźnie stwierdzić, jakie były ich pobudki. Jakkolwiek jedno wydaje się jasne: Samo odstąpienie od jakiegoś systemu religijnego w przekonaniu, że jest pełne fałszu nie jest samo w sobie gwarancją wolności. Po prostu samo dostrzeżenie błędu nie wystarcza. O ile ktoś nie jest w stanie dostrzec, dlaczego kiedyś wierzył w ten błąd, Jeżeli ktoś nie jest w stanie jeśli nie możemy dostrzec, dlaczego kiedyś wierzyliśmy w ten błąd oraz co było fałszem w sposobie argumentacji prowadzącym do owej wiary, niemożliwe jest osiągnięcie większego postępu, czy też stworzenia fundamentu dla trwałej wolności chrześcijańskiej. i co było fałszywe w sposobie argumentacji , która doprowadziła do tego,że wierzyliśmy, osiągnięcie większego postępu nie jest możliwe, ani nie jest możliwe wytworzenie solidnej bazy dla trwałej chrześcijańskiej wolności. Dana osoba może z łatwością porzucić jeden system religijny, który okazał się błędny i równie szybko przyłączyć się do innego, także szerzącego błędy – błędy mogące być w sensie doktrynalnym zupełnie inne, jednak które często oparte są na tym samym rodzaju fałszywej argumentacji i rozumowaniu stosowanym w poprzednim systemie. Wielu Świadków Jehowy doznało rozczarowania z powodu nauk czy zapowiedzi, które okazały się fałszywe, inni ze względu na sztywność niektórych zasad lub napór skierowany na angażowanie się w nieustanny kierat organizacyjnej działalności niewiele podnoszącej na duchu. Konieczne jest dostrzeżenie istoty takiej ułudy, istoty autorytatywnej natury tychże zasad, czy też daremności takich zaprogramowanych działań. Jestem przekonany, że bez zrozumienia nauk Pisma Świętego nie można jasno dostrzec zasadniczej sprawy, że jest coś lepszego i prawdziwszego, co otwiera się przed nami. Niestety, przeciętny Świadek nigdy nie był pobudzany do rozwijania właściwego, osobistego zrozumienia. Jako członek organizacji w niewielkim stopniu był zachęcany do posługiwania się swoimi władzami poznawczymi, a miał jedynie akceptować i – praktycznie – wbijać w pamięć każdą informację dostarczoną przez organizację, poddając się niemalże automatycznie jej wytycznym. Pytania, jedno z najpotężniejszych narzędzi umysłu, były oceniane negatywnie, jako dowód braku wiary, jako oznaka braku szacunku dla ustanowionego przez Boga kanału łączności. Istnieje jeszcze jedna bardzo istotna strona problemu. Wielu ludzi szuka jedynie negatywnej wolności. Szukają oni uwolnienia od czegoś, uwolnienia od uczucia przymusu wyznawania pewnych nauk, wykonywania określonej działalności czy podporządkowywania się jakimś zasadom – wszystkiego, co narzucają zborowe autorytety. Taka wolność sama w sobie może być dla ludzi nie będących w żadnej mierze chrześcijanami sposobem w osiągnięciu właściwego, pożądanego, przynoszącego uwolnienie z uwierających więzów dominacji nad umysłem i sercem celem. Ale nawet gdyby tak było, to uwolnienie takie [ Pobierz całość w formacie PDF ] |