W. Huenermann - Święty i diabeł‚, Religia, filozofia i pokrewne
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
WILHELM HUENERMANN ŚWIĘTY I DIABEŁ Życie świętego Jana Vianneya, proboszcza z Ars Z piątego wydania francuskiego przełożył Jan Efrem Bieleoci OCD Wydanie IV 1998 WYDAWNICTWO KARMELITÓW BOSYCH 31-222 KRAKÓW, UL. Z. GLOGERA 5 Tytuł wydania francuskiego: Le Vainqueur du Grappin. REIMPRIMATUR Kraków, dnia 41 1986 t Jan Pietraszko Wik. Gen. L. dz. 27/86 «BEZ ŻADNEGO WYKSZTAŁCENIA* (1786) ISBN 83-87527-22-X 4 Ksiądz wikary Blanchon otworzył księgę chrztów parafii Dardiliy, zamaczał gęsie pióro w kałamarzu i spróbowawszy go najpierw na marginesie gazety, zaczął pisać pięknym, ka- ligraficznym pismem: «Jan-Mctria Vianney, ślubny syn Mateusza Vianneya i Marii Beluse, jego małżonki, urodzony dnia 8 maja 1786 roku, został tego samego dnia ochrzczony przeze mnie, niżej podpisanego wikariusza parafii. Ojcem chrzestnym był stryj, Jan-Maria Vianney, zamieszkały w Dardiłły, a matką chrzestną Franciszka Martinon, małżonka wyżej wymienionego Jana-Marii Vianneya. Oboje, jak zgodnie wyznali, bez żadnego wykształcenia». Bez żadnego wykształcenia — zauważył z przekąsem ksiądz wikary. Pisząc ostatnie słowa aktu chrztu jeszcze raz spojrzał na zakłopotaną minę poczciwych wieśniaków, którzy oświadczyli przed nim, że nie potrafią podpisać się w reje strze. Bez żadnego wykształcenia — mruknął pod nosem. Oczy wiście, miał nieco żalu do swego biskupa, że wysłał jego, młodego wikariusza, którego błyskotliwa wymowa mogła przynieść zaszczyt niejednej ambonie wielkomiejskiej, na wieś, do ludzi prostych, prawie analfabetów, Do czego może służyć cała sztuka retoryki na ambonie w Dardilly? Na przykład ostatniej niedzieli ojciec chrzestny Jana-Marii Vian- neya usnął w czasie kazania. Bez żadnego wykształcenia — z pewną satysfakcją odnotował ksiądz wikary w księdze chrztów. Pomimo pięknego wiosennego dnia czoło młodego księdza było zachmurzone. Wtem usłyszał pukanie do drzwi pokoju. Był to ksiądz proboszcz Jakub Rey, którego dobroć odbijała się w zawsze roześmianych i pełnych zadowolenia oczach. Powoli otworzył tabakierkę, zażył szczyptę tabaki, a na stępnie wielką czerwoną chustką strzepnął jej resztki z niezbyt czystej sutanny. , —Zażyj no i ty — odezwał się do księdza wikarego. — Przecież ksiądz proboszcz dobrze wie, że nie za żywam. —Nie będzie to wielkim grzechem, jeżeli ksiądz nauczy się zażywać tabakę, mój drogi — odrzekł proboszcz z do brotliwym uśmiechem. — Może wtedy ujrzy ksiądz świat w bardziej przyjaznych barwach. Jak można być tak ponurym i pochmurnym w taki piękny poranek? Czy przypadkiem nie ma ksiądz jakichś kłopotów? — Nic poważnego — odrzekł z pewnym wahaniem ksiądz Blanchon. Tak jest, wiem, co cię boli. Nie czuje się ksiądz, dobrze wśród rolników i hodowców bydła. O to właśnie chodzi — wycedził przez zęby ksiądz wikary, pokazując proboszczowi ostatnie słowa, jakie zapisał w rejestrze: «bez żadnego wykształcenia)). — Przyjdzie człowiekowi schłopieć wśród tych analfabetów! — Dziękuję za komplement — odrzekł śmiejąc się proboszcz. — Trzydzieści już lat jestem proboszczem w Dar- dilly. Czy ksiądz naprawdę myśli, że to coś złego, jeżeli wiejski proboszcz z biegiem czasu trochę schłopieje? «Być wszystkim dla wszystkich)), powiedział święty Paweł. Innymi słowy: być chłopem dla chłopów. Nic to księdzu nie za szkodzi, gdy czasem uprzytomni sobie, że pod amboną w Dar- dilly mamy tylko oraczy i pastuchów. Słowo Boże trzeba im głosić w taki sposób, by mogli je zrozumieć. Ostatniej nie- dzieli jeszcze niektórzy zdrzemnęli się na kazaniu księdza, bo było zbyt mądre i górnolotne. Co ksiądz proboszcz ma do zarzucenia moim ka zaniom? — zapytał młody ksiądz, nieco urażony. — Opra cowuję je bardzo starannie. Niech ksiądz proboszcz popatrzy! — I pokazał dwa opasłe tomy, wykładając je na stół. Tak jest, widzę patentowanych autorów, słynnych kaznodziejów. Niech jednak ksiądz pomyśli, że pod amboną w Dardilly stoi nie król Francji, ale prości wieśniacy, którzy do kościoła przychodzą prosto ze stajni. A zatem powinien ksiądz sobie przeczytać uważnie dzieje Dawida i Goliata. Co to ma wspólnego z moimi kazaniami? — zapytał ksiądz Blanchon, nieco zdziwiony. Nic a nic. To tylko, że młody pastuch z Betlejem chciał przywdziać zbroję Saula, i okazało się, że nie mógł w niej kroku zrobić. Może się to snadnie zdarzyć i słudze Pańskie mu, gdy zechce przywdziać togę kaznodziei królewskiego. Z procą i paroma kamykami Dawid wspaniale wywiązał się z zadania. Niech się ksiądz nie obraża, księże kochany. Z po czątku ja robiłem dokładnie to samo, ale potem moich paten towanych kaznodziejów schowałem głęboko w bibliotece. Za to przede wszystkim zacząłem się uważnie przyglądać moim wieśniakom, i z miejsca sprawy potoczyły się znacznie lepiej. Małe kamyczki, rzucane z wysokości ambony, trafiały prosto w serca, gdy tymczasem musiałem strasznie komicznie wyglą dać, wymachując mieczem wielkiej wymowy na wiejskiej ambonie. Proboszcz serdecznie roześmiał się z żartobliwego porów nania, aż łzy potoczyły mu się po pulchnych, czerwonych policzkach. , —Niech ksiądz wybaczy — mówił dalej proboszcz, wi dząc zasępioną minę swego wikarego. — Wiem, że gdyby miał ksiądz o mnie pisać do naszego biskupa, prawdopo dobnie dodałby także: bez żadnego wykształcenia. Mniejsza o to. Wiem jednak i to, że nie jest ksiądz do tego stopnia przekonany, by twierdzić, że nasza kochana wioska Dardilly jest bez żadnego wykształcenia. Nasza epoka szczyci się swoją wiedzą filozoficzną. Oby tylko miała więcej serca! Jeżeli czego, to, dzięki Bogu, nie serca brakuje naszym wieśniakom, a zwłaszcza Vianneyom, o których ksiądz zrobił tę adnotację w księdze chrztów. Bez tej osławionej kultury umysłowej lepiej oni wychowują dzieci, niż gdyby studiowali Emila Rous-seau'a, który nie umiał sobie poradzić ze swymi dziećmi i oddał je do domu podrzutków. Praw dziwa pobożność i bojaźń Boża znaczą więcej przy wychowaniu dzieci aniżeli cała mądrość wielkich pedagogów. Gdy o to chodzi, nie przeczę, księże proboszczu. A zatem zgoda między nami. Niech ksiądz podziękuje Bogu, że posłał go jako duszpasterza do takiej dobrej parafii. Czy ksiądz myśli, że nasi prałaci we fioletach czy w purpurze są szczęśliwsi od nas, biednych wiejskich proboszczów? W każdym razie moja niewykształcona wioska jest mi droższa niż okazałe towarzystwo dworu królewskiego. W końcu nie ma to nic wspólnego z moją osobą — odrzekł zmieszany ksiądz wikary. — Przecież ja nigdy pra łatom nie zazdrościłem zaszczytów. Prawie tak samo mówił lis, patrząc na winogrona, któ rych nie mógł dosięgnąć — odparł śmiejąc się proboszcz. — Ale, księże wikary, chodźmy odwiedzić Vianneyów i złożyć im życzenia z okazji chrztu. Ciężko w/dychając ksiądz wikary wyszedł za proboszczem, i obaj skierowali się ku fermie Vianneyów. Po drodze ludzie radośnie ich pozdrawiali, a dzieci wybiegały im naprzeciw i wyciągały do nich swe brudne rączyny. —Niech ksiądz nie wdepnie w krowieniec — ostrzegł proboszcz, gdy weszli na podwórze. — Szkoda byłoby twojej pięknej sutanny. Mateusz Vianney serdecznie powitał gości, wyciągając do nich swe stwardniałe od pracy dłonie. Przede wszystkim dziękuję za ochrzczenie syna — zwrócił się do księdza wikarego. Pan Bóg dał wam piękny owoc tej wiosny — zagadnął pro boszcz. Tak jest, księże proboszczu. Toteż dziękuję za niego z głębi serca. Następnie zaprosił obydwu duchownych do izby, gdzie rodzice chrzestni oraz kilkoro krewnych siedziało przy szkla neczce czerwonego wina. Tak trochę święcimy narodziny nowego dziecka Boże go — próbował tłumaczyć się ojciec. — Wino jest z mojej winnicy i dlatego, jeśli wam to nie ubliży, będę niezmiernie zaszczycony, gdy wypijecie po szklaneczce. Dobry rok dał nam Pan Bóg. Chyba nie trzeba nam tego dwa razy powtarzać — odparł zadowolony proboszcz. I obaj księża zajęli wskazane im miejsca. — Wszyscy we wsi wiedzą, że wy, Mateuszu, macic najlepsze wino w całej okolicy. Widać, że wiele troski poświęcacie winnicy — dodał po pierwszym hauście. — Ple bańska winnica nie może się równać z waszą. Serdeczność proboszcza w jednej chwili rozwiała pierwsze zażenowanie i, jak to zwykle bywa między wieśniakami, rozmowa potoczyła się o roli i dobytku, o owocach i winie, a stary proboszcz zabierał głos z taką znajomością rzeczy, że parafianie uznali go za prawdziwego znawcę. —Jakie to szczęście mieć proboszcza, który tak dobrze, jak ksiądz, zna się na gospodarce — wyznał ojciec chrzestny, któremu wino bardziej niż kiedykolwiek rozwiązało język. — Można sądzić, że ksiądz jest jednym z nas. < — Mój wikary rzeczywiście uważa, że lada dzień stanę się chłopem na dobre — odrzekł ksiądz, mrugając po- rozumiewawczo do swego konfratra, który nie wiedział, gdzie oczy podziać. Ksiądz księdzem, a chłop zawsze będzie chłopem — wtrącił szybko Mateusz Vianney, któremu uwaga młodszego brata nie przy padła zbytnio do gustu. O, trochę chłopskiego rozumu przyda się i księdzu -— odparł śmiejąc się proboszcz. — A teraz chodźmy obejrzeć waszą fermę. Z dumą oprowadzał Mateusz Vianney gości po stajni i oborze. Proboszcz podziwiał i chwalił dobytek, zapasy zboża i paszy, oraz to, że sprzęt gospodarski lśnił czystością. Błogosławieństwo Boże jest nad wami, ale wy także swoją pracowitością na nie zasługujecie. Najważniejszego dokonuje Pan Bóg — odrzekł skrom nie wieśniak. Potem znowu wrócili do domu. Mateusz Vianney zaprowadził księży do izby sypialnej, gdzie leżała jego żona, trzymając w ramionach noworodka. — Oto moje dziecko, księże proboszczu! — rzekła wieś niaczka, unosząc nieco nowego obywatela ziemi. — A to wy, księże wikary, ochrzciliście go dzisiaj... Pobłogosławcie go, księże proboszczu, i wy także, księże wikary, bardzo proszę... Obaj księża uczynili znak krzyża świętego na czole i sercu no worodka, który zaczął przeraźliwie krzyczeć. Z takim głosem pewnego dnia może zostać dobrym proboszczem — zauważył, śmiejąc się radośnie, proboszcz z Dardilly. O, księże proboszczu — jęknęła czerwieniąc się ko bieta. Nie wyznała jednak nikomu, że to właśnie było jej skrytym marzeniem, gdy tylko poczuła rodzące się pod ser cem nowe życie. I dlatego to jeszcze przed urodzeniem ofia rowała dziecko Matce Bożej. Z wieży kościelnej rozległ się głos dzwonu. 10 — Odmówmy Anioł Pański — zaproponowała kobieta, i zaraz głośno rozpoczęła modlitwę: — Anioł Pański zwiasto wał Pannie Maryi... Księża w milczeniu podążyli na plebanię. Dopiero gdy przyszli do domu, proboszcz odezwał się do wikarego: I co ksiądz myśli? Czy naprawdę ci ludzie są bez żadnego wykształcenia? Ma ksiądz rację, księże proboszczu. Już tego nigdy nie powiem. Zawsze dobre i pobożne serce ma większą wartość w oczach Bożych niż cała wiedza. ,,>< TROSKI I ZMARTWIENIA (1790-1791) Od dwóch już dni deszcz bębnił o szyby okienne. Maria Vianney była w kuchni i kąpała w balii najmłodsze dziecko. Z powodu krzyków malca nie dosłyszała pukania do drzwi. Kiedy podniosła znad balii głowę, ujrzała Andrzeja Leloux, starego domokrążcę, który otwierał już swoje pudło. Był tak przemoczony, że woda ściekała mu z ubrania. Co za wściekła plucha! — stwierdził otrząsając się. — [ Pobierz całość w formacie PDF ] |